poważnie bierze pani swój stan, a rana może jest ciężka, ale nie śmiertelna! Otworzę drzwiczki i wyniosę panią na rękach!
Lecz, ona znów leciusieńko potrząsnęła głową.
— Niestety, nie mylę się drogi przyjacielu! Lada sekunda nastąpi koniec. Dziękuję ci, za ten dowód troskliwości... i za to wszystko, coś dla mnie uczynił! Szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej... Inaczej potoczyłoby się nasze życie... A i tak, wepchnęłam cię w szereg niebezpieczeństw... mnie zaś zgubiła żądza złota. Bo Brasin...
Urwała nagle, jakby nie chcąc poruszać nieprzyjemnych wspomnień. Z niepokojem zauważył, że staje się coraz więcej blada i z coraz większym trudem słowa wychodzą z jej ust.
— Nie łudź się więc — szeptała cichutko, po przerwie. — Mnie już uratować nic nie jest w stanie. Bogu dzięki, że starczyło sił, aby ci to wszystko powiedzieć... Odszukaj depozyt i zabierz go sobie, a gdybyś odnalazł moją kuzynkę... to...
Niespodzianie, urwała.
— To, co mam uczynić? — powtórzył.
Lecz, ona nie dała już na to zapytanie odpowiedzi, a tylko jej wargi poruszyły się z trudem, a ręka bezsilnie opadła na dłoń Korskiego.
— Ucie... kaj... Ucieekaj... bo...
Drgnęła, głębokie westchnienie wypadło z jej piersi i nie posłyszał już ani słowa.
— Pani Marjo! — wymówił przerażony. — Ocknij się pani!
Milczenie.
— Pani Marjo...
Głucha cisza. Tylko jej ręka stawała się coraz więcej zimna i sztywna.
— Umarła! — wyszeptał, patrząc na nieruchomą twarz, na której poczynał osiadać, kamienny spokój śmierci. — Umarła!
Mimowolnie, czuł się wstrząśniętym do głębi. Choć, Czukiewiczowa wciągnęła go w same niebezpieczeństwa i przykrości, żal mu teraz było, tej kobiety, nie tyle złej, co lekkomyślnej. Tak patrzył na