Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

nią długą chwilę, aż wreszcie przyszło mu na myśl, że nic już nie pomoże jej, a jeśli ma się ocalić sposobem przez nią wskazanym, to nie powinien tracić ani sekundy czasu.
Zerwał się na nogi.
— Cóż to, kochana pani Czukiewiczowa, zdążyła panu wyszeptać przed śmiercią? — posłyszał, w pobliżu drwiący głos.
Obejrzał się niespokojnie. Z za drzwi, wiodących do przedsionka, wyzierał wstrętny garbus, świdrując go oczami z jakimś, zaiste, szatańskim wyrazem. Nadszedł on, zapewne, po cichu, niedawno i zaczajony śledził, rozgrywającą się w pokoju scenę, a Korski przejęty rozmową z umierającą nie dosłyszał jego kroków.
Korski, wpił się wzrokiem w garbusa, nie wiedząc, co przedsięwziąć.
Tamten, tymczasem, nie posuwając się w głąb pokoju i trzymając w ręku rewolwer, szydził.
— Twarde miała życie, suka! Myśleliśmy, że zdechła, a jej jeszcze starczyło sił, żeby z tobą, ptaszku, prowadzić romanse! Oj, żeby Sieroża był mi pozwolił, inaczej zabawiłbym się z tą dziewką! Toć warta ona była, żeby drzeć z niej pasy, zato że uwiodła i przyprawiła o zgubę, takiego zacnego człowieka, jakim był nasz towarzysz, Brasin! Przez nią, musieliśmy go otruć!
Przeszywał nienawistnym wzrokiem, kostniejące zwłoki. Korski, oburzony do głębi, nie mógł się dłużej pohamować:
— Zbóju! — ryknął — Mało ci tego, żeś zamordował bezbronną kobietę, jeszcze przychodzisz się naigrawać! Myślisz, że wszystko wam ujdzie bezkarnie, jak w waszem wymarzonem państwie i że tu zaprowadzicie sposoby czrezwyczajki! Odpowiecie wy, za tę zbrodnię! A mnie, proszę, natychmiast zwolnić!
Garbus począł się śmiać.

— Uwolnić cię? — zasyczał. — Nie, kochanku! Za pierwszym razem, mogliśmy to uczynić, boś nie wiedział nic, a miałeś tylko powtórzyć, przy-

97