Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle, zauważył sporych rozmiarów gwóźdź, na którym nie wisiał żaden obraz.
— Czyżby on?
Nacisnął gwóźdź lekko, a ten wszedł natychmiast w ścianę, niczem w ciasto. Poruszył sekretną sprężynę, bo w tejże chwili, rozwarty się o kilka kroków opodal maleńkie drzwiczki, których nie przyszłoby do głowy nikomu tam szukać i przed Korskim ukazało się małe, ciemne, wąskie przejście. Lecz, ten który je budował, musiał przewidzieć wszystko, bo tam koło drzwiczek widniał kontakt elektryczny, a gdy przekręcił go, ujrzał długi kręty korytarzyk.
— Więc, jestem ocalony! — wyszeptał i rzuciwszy ostatnie spojrzenie pełne wdzięczności na zwłoki Czukiewiczowej, tam wstąpił, bez wahania.
Z drugiej strony drzwi, znajdowała się zasuwa. Prędko założył ją i raźno ruszył naprzód, nie przewidując, jakie nowe niebezpieczeństwo, przyniesie mu ten tajemniczy korytarz.
Na chwilę przystanął i nasłuchiwał.
Z sąsiedniego pokoju, nie dobiegał żaden szelest. Widocznie, nie zajrzeli tam napastnicy i nikt nie dostrzegł jego ucieczki. Zresztą, gdyby nawet spostrzegli, sporo czasu zająłoby im odszukanie potajemnego przejścia a mocna, żelazna zasuwa również długo przeciwstawiłaby się ich atakom. Zdąży zbiec, zanim rozpocznie się pogoń.
— Psia krew! — nagle zaklął, pomacawszy się po kieszeniach.
Podczas, gdy leżał zemdlony, zbóje zdążyli mu zabrać i browning i znajdujące się w kieszeniach papiery. Był bezbronny. Lecz, w obecnem jego położeniu, nie stanowiło to znacznej różnicy.
— Toć i tak — pomyślał — powinienem wyślizgnąć się i sprowadzić policję! Bez sensu byłaby z niemi walka! A nie spodziewam się, bym którego z nich napotkał po drodze!

Ale nie miał czasu do stracenia. Raźno, ruszył z miejsca. Korytarzyk rychło się skończył, ustępując miejsca małym, drewnianym schodkom. Bez na-

99