Gdy tak rozglądał się, w niepewności, w jaką stronę skierować swe kroki, raptem tuż koło niego zabrmiał drwiący, dobrze mu znajomy głos, a z za krzaków wyłoniła się postać, niby z pod ziemi wyrosła.
— On! — zawołał z rozpaczą Korski, napróżno chwytając się za kieszeń, w której brakło browningu.
— Tak, ja, przyjacielu! — odrzekł wysoki mężczyzna w ciemnych okularach — Próżno, na ucieczkę tyle straciłeś czasu! Choć nam, oddałeś wielką usługę, bo właśnie, bez skutku, szukaliśmy tego przejścia! A teraz, z powrotem, do podziemi, kochanku!
Korski chciał wykonać jakiś ruch, lecz zamarł na miejscu. Wszelkie próby oporu, paraliżowała znajdująca się na wysokości jego czoła rewolwerowa lufa....
Panna Jadzia Dulembianka, po rozmowie z Zawiślakiem, z której przekonała się jak niesłuszne były jej posądzenia wzlędem Korskiego, postanowiła pierwsza doń się udać. Czy to jednak przez pokorę, czy też przez wstyd, że dziecinnie postępowała dotychczas, wybrała się dopiero nad wieczorem, uprosiwszy Lodzię oraz Zawiślaka, aby jej zechcieli towarzyszyć.
Korskiego, nie zastano w domu. Nic dziwnego, bo właśnie o tej porze, udawał się on na swą tragiczną, zamiejską wycieczkę z Czukiewiczową.
Ale, ta nieobecność, nie zaniepokoiła Jadzi.
— Poszedł pewnie do jakiego teatrzyku, lub kawiarni — wyrzekła z uśmiechem — aby się rozerwać! Sądzi, żem wyjechała z Warszawy i nieprędko powrócę!
Dopiero, kiedy nazajutrz powtórzyli zrana wizytę, a drzwi znów stały zamknięte, złe przeczucie wstrząsnęło sercem Dulembianki.