Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie! — zaczepiła dozorcę — O której pan Korski dziś wyszedł?
— Wcale od wczoraj nie wracał! — odrzekł, ze stropioną miną dozorca — Sam nie wiem, co to się ma znaczyć!
— Nie wracał?
Stojący z boku Zawiślak, szepnął cicho:
— A mówiłem pani, że nie należy zwlekać! Przeczuwałem niebezpieczeństwo! Oby, panu Korskiemu nie stało się nic złego!
Policzki Jadzi poczerwieniały gwałtownie, a w oczach zakręciły się łzy. Czyżby, przez jej kaprysy, naprawdę, jaka niemiła przygoda przytrafiła się Stachowi?
— Zaczekajmy w pobliskiej cukierni! — szepnęła — A jeśli Stach za godzinę nie powróci, zawiadomimy o wszystkiem policję!
— Et, czemuż zaraz czynić najgorsze przypuszczenia! — starała się pocieszyć przyjaciółkę panna Lodzia — Zapewne, pan Stanisław, zdenerwowany twoim niespodziewanym wyjazdem, nocował u któregoś kolegi i niezadługo powróci do domu!
Udali się do pobliskiej cukierni, skąd widać było dom, w którym zamieszkiwał Korski, ale miny mieli mocno powarzone. Jadzia, wciąż wyglądała przez okno, spodziewając się dojrzeć zdala znajomą sobie postać, a Zawiślak raz po raz spozierał na zegarek. Lecz, biegły minuty za minutami, a Korski nie powracał. Większym jeszcze przejęło ich zdziwieniem, że gdy kilkakrotnie dzwonili do Czukiewiczowej, sądząc, że od niej jaką wieść o Stachu zdobędą, nikt tam nie podchodził do telefonu.
Wreszcie, gdy wskazówki zegara, stanęły na drugiej, z ich ust prawie jednocześnie, wyrwało się zdanie:
— Nie należy, zwlekać dłużej...
Już mieli powstać ze swych miejsc, aby opuścić cukiernię i udać się do policyjnego urzędu, gdy wtem Jadzia drgnęła.
— Cóż to?

Ulicą biegli chłopcy, sprzedający gazety, a gło-

102