Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

mną i nagle upadł! Gdy zbliżyłem się, aby go podnieść, umarł!
— Ciekawe! — mruknął policjant. — A gdy pan nachylał się nad nim, nic nie mówił do pana?
— Owszem! Że go otruto!
— Otruto! Więc Zbrodnia! Więcej nic nie nadmienił?
Korski zmieszał się na chwilę.
— Nic, nic! — odrzekł. — Bełkotał jakieś słowa bez związku... Dobrze ich nie pojąłem.
Skłamał i wnet żałował, że kłamie, lecz obecnie już cofać się było zapóźno.
Tymczasem policjant, nachyliwszy się z kolei nad zwłokami, badał zawartość kieszeni zmarłego. Wyciągnął paczkę banknotów, zawierającą znaczniejszą sumę, złoty zegarek i jeszcze jakieś drobiazgi.
— Hm!... — mruknął nagle. — Niema ani paszportu, ani papierów! Trudno będzie natychmiast ustalić tożsamość!
— Dziwne! — bąknął Korski.
— Nie ustali się dziś, to ustali się jutro! — oświadczył policjant. — Zaraz wydam zarządzenia, aby zebezpieczyć zwłoki...
— Czy jestem jeszcze potrzebny?
— Chwilowo, nie! — odparł posterunkowy. — Później, u sędziego śledczego! Zechce pan tylko pozostawić mi swe nazwisko!
Korski pośpiesznie wyciągnął paszport i wypełnił tę formalność. A gdy posterunkowy poczynił odpowiednie zapisy w swym notatniku, uchylił kapelusza i odszedł.
Teraz dopiero znalazł się naprawdę, w duchowej rozterce. Co znaczyło tajemnicze zlecenie, owa obawa przed władzami i w jaką niezrozumiałą przygodę on się wplątał? Kim była ta pani Czukiewiczowa i jaki ukryty sens zawierały kabalistyczne liczby 23 i 15...

Lecz, skoro zataił ten szczegół przed władzami, należało już brnąć do końca. Pójdzie natychmiast na tę Kredytową, a jeśli cała sprawa wyda mu się

5