ubrania w korytarzyku, znaleziono spinkę, z inicjałami S. K...
— Boże! — wykrzyknęła, blada, jak płótno Jadzia — Nie ulega najlżejszej wątpliwości! Stach! Toć, ja mu dałam w prezencie te spinki z monogramem! S. K.... Stanisław Korski....
— Zapomnieliśmy dodać — czytali, prawie nieprzytomni z przerażenia relację, zawartą w dzienniku — że w tej tajemniczej willi, istniało potajemne przejście, wiodące z pokoju w którym został spełniony mord, daleko poza obręb domku. Otóż, wszystko świadczy o tem, że mężczyzna, towarzyszący Czukiewiczowej gdy ją zabito, usiłował tem przejściem uciekać, lecz został pochwycony i zawleczony do pokoju z powrotem. Co następnie się z nim stało trudno ustalić. Albo wywieźli go napastnicy, albo też jego trup został, gdzieś porzucony w polu. Najbliższe, zapewne godziny, przyniosą wyjaśnienie dręczącej zagadki.
— Zabili go... Zabili... — jęknęła Jadzia, zalewając się łzami i nie zważając na to, że ten atak rozpaczy zwrócił powszechną w cukierni uwagę — Zabili! A jam winna tej śmierci — Bo, gdyby nie mo je kaprysy.
Lodzia i Zawiślak byli niemniej poruszeni.
— Pocóż zaraz przypuszczać najgorsze, bez wielkiego przekonania starała się Jadzię pocieszyć przyjaciółka — Może pana Korskiego tylko porwano i uda się jeszcze ocalić go!
Zawiślak energicznie powstał z miejsca.
— Nie traćmy czasu! — rzekł — Spieszmy do policji! Tu, jedynie władze mogą znaleźć sposób ratunku! A gdy im podamy, nieznane szczegóły, bardzo to ułatwi zadanie... Pospiesznie opuścili cukiernię. Jadzia toczyła teraz dokoła błędnym wzrokiem i słaniała się tak mocno na nogach, że Zawiślak z całej siły musiał ją podtrzymywać pod ramię. Lodzia, z trudem tłumiła płacz, a szofer blady, zagryzł usta, zastanawiając się mocno nad czemś, widocznie.
Rychło, znaleźli się w policyjnym urzędzie.