no, jakie samochody, dziś w nocy przebyły granicę! Bo, oni mogli ze swym więźniem, tylko uciekać samochodem! Dotychczas, nie mam żadnego podejrzanego meldunku i miejmy nadzieję, że nie wyślizgną się oni z naszych rąk!
— Miejmy nadzieję! — wyszeptała Jadzia.
Dulembianka, wraz ze swą przyjaciółką i jej towarzyszem, opuściła urząd policyjny, równie przygnębiona, jak tam przybyła. Dręczyły ją najsmutniejsze przewidywania — a komisarz prosił, aby dopiero nad wieczorem zaszła powtórnie. Nadmieniał, że wtedy będzie w stanie udzielenia jej nowych szczegółów, gdyż do tej pory może napłyną jakie cenne informacje.
Powoli, kroczyli w stronę kawiarenki Lodzi, bo Jadzia nie chciała powracać do ojca, do domu, z pochylonemi głowami, w swem przygnębieniu, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Lecz, jeśli był im obojętny i ruch wielkiego miasta i mijający ich przechodnie, to pewien młody człowiek, dążący po drugiej stronie ulicą, na widok tej trójki, aż drgnął i przystanął.
— Psia krew! — zaklął głośno i wskoczył do najbliższej bramy, jakgdyby chciał uniknąć za wszelką cenę tego, by spostrzeżono go.
Z bramy, ukryty, wpijał się wzrokiem i w Jadzię i w Lodzię, a szczególniej w Zawiślaka. Wpijał się uporczywie, niby chcąc się przekonać, że nie uległ halucynacji i istotnie zobaczył tę trójkę. A spozierając na nich, to bladł to czerwieniał i zmienne uczucia odbijały się na jego towarzy.
Przedewszystkiem, nienawiści!
Tam, do licha? — mruknął — Niema czasu do[1]
Mężczyzną tym był Ralf Moren.
— Psia krew! — powtórzył, marszcząc czoło — Niepojęte! Zawiślak żyje? Moja kula nie wyrządziła mu poważniejszej krzywdy? Moja kula? Idzie, w towarzystwie Dulembianki i jeszcze jakiejś dziewczyny? Sóż to wszystko znaczy? Skąd, oni się znają?
Z irytacji, aż zagryzł wargi. Zawiślak żywy,
- ↑ Błąd w druku; brak dalszej części zdania.