Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

był jedynym człowiekiem, którego obawiał się naprawdę.
— Źle jest! — syknął.
Jakgdyby, na pięty mu już następowali groźni wrogowie, popędził do Dordonowej. Wpadł do niej zmieniony na twarzy i zdyszany.
Cóż ci się stało? — zapytała, zdziwiona jego wyglądem. Nowe niebezpieczeństwo?
— Poważne! — odparł i jął opowiadać jej o swem spotkaniu — Wyobraź sobie, że ta Jadzia, która wczoraj miała wyjechać niewiadomo dokąd, ukrywa się w Warszawie! Zaprzyjaźniła się z Zawiślakiem, który wprost cudem uniknął śmierci, gdyż, widocznie trafiłem go, wówczas, tylko nieszkodliwie! Sama rozumiesz, co to znaczy! Knuję jakiś przeciw nam spisek! Szli razem, dokądciś, z jakąś młodą osóbką...
Dordonowa zbladła.
— Co zamierzasz czynić?
On, tymczasem nic nie wiedząc jeszcze o tragicznej historji Czukiewiczowej i Korskiego, bo gazet nie zdążył kupić, a przypisując poważne miny Jadzi i Zawiślaka, knowaniom przeciw jego osobie zwróconym, szybko rozważał.
— Jeśli Zawiślak nie złożył dotychczas skargi, to tylko dla tego, aby mnie mocniej pochwycić! Jadzia zaś, zawarła z nim, w niezrozumiały sposób sojusz, chcąc tem pewniej przyczynić się do naszej zguby! Zbierają jakieś dowody, zapewnie i jutro, pojutrze uderzą! Czas nagli! Musisz kończyć ze starym!
— Kończyć?
— Jaknajspieszniej! Sama teraz pojmujesz, że niema marzenia, abyś mogła wyjść za niego, istotnie, za mąż, bo Zawiślak, prędzej czy później nas zdemaskuje i nie pomogą dokumenty, sfabrykowane przez Tasiemeczkę! Chwytaj, co się da i uciekajmy!

Marta nerwowo zapaliła cienkiego papierosa, a nóżka jej, obuta w złocisty pantofelek, poruszała się niespokojnie.

108