Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dulemba — wyrzekła — jest tak we mnie zakochany, że robi, co zechcę! Szczególniej, kiedy nie przeszkadza Jadzia! Obiecał nawet, że zbierze sumę dwustu tysięcy i doręczy mi ją przed ślubem! Dziś jeszcze, pocznę nalegać, może uda nam się pochwycić część zdobyczy! Zagram, jak tylko grać potrafię, abyśmy jutro mieli pieniądze...
— Marto! — wymówił, patrząc jej prosto w oczy — każdy środek jest dobry, byleśmy jutro mieli pieniądze! Nie zapominaj! Tu wyboru niema! Albo majątek i wolność, albo więzienie!
Spozierali na siebie wymownie, a w ich wyobrani rysował się obraz spiętrzonej góry złota, po której ściekały strugi czerwonej krwi...

ROZDZIAŁ IX.
Porwany...

Korski, ocknął się dopiero, w nieoświetlonym samochodzie. Wóz pędził, z zawrotną szybkością, a jedno spojrzenie przez szyby starczyło, żeby stwierdzić, iż dawno opuścił on miasto, a mknie jakąś szosą, śród pustych pól.
— Tam, do licha! — pomyślał i z przerażeniem stwierdził, że ręce ma z tyłu związane a na jego ustach, spoczywa knebel, z trudem pozwalający na oddychanie.

Powoli, powracała mu świadomość, przeżytych, tragicznych wypadków. Przypominał sobie i okropną śmierć Czukiewiczowej i jej słowa przed zgonem wyszeptane i swą nieudaną ucieczkę i przymuszony pod groźbą browninga, powrót do domu. Pamiętał, jak mężczyzna w ciemnych okularach, zaprowadził go na nowo podziemnym korytarzem, do tego samego pokoju, jak tam naigrawał się z niego garbus, a Korski, w pewnym momencie, gdy przybyło auto i miano go wynieść, nie mogąc pohamować się dłużej rzucił się na swych prześladowców, w rozpaczliwym zamiarze ucieczki, zadał im kilka uderzeń, lecz rychło, legł pod ich ciosami, obezwładniony, tracąc przytomność.

109