bodnie niebezpiecznego świadka! Poto, żeby narobił krzyku i powstał skandal na całą Europę? A my mamy, z góry przykazane, unikać rozgłosu!
Zamilkli.
— Boże! — pomyślał Korski z rozpaczą — Czyż niema dla mnie ratunku?
Nagle, stała się rzecz nieoczekiwana. Rozległ się huk i samochód przystanął gwałtownie.
— Cóż się stało? — zapytał niespokojnie garbus, opuszczając szybę.
— Niczewo! — zabrzmiał z cudzoziemska z zewnątrz głos — Guma pękła! Skoro wsio budiet w pariadkie!
Szybko jął coś majstrować koło auta, a siedzący wewnątrz mężczyźni gorączkowo śledzili jego pracę. Raptem, garbus drgnął.
— Jakiś samochód się zbliża! — wyrzekł.
W rzeczy samej, w ich stronę, z przeciwnego kierunku, nadjeżdżało oświetlone auto.
— Tylko, spokój! — szepnął Sieroża — To nie pogoń, a przypadkowe spotkanie! Na szczęście, ten — trącił Korskiego — jest nieprzytomny! Zresztą, ma zakneblowane usta!
Tajemniczy samochód, stawał się coraz bardziej widoczny i już można było rozróżnić, że jest bez pasażerów i znajduje się w nim tylko szofer. Musiał on odwozić kogoś, daleko za miasto i widocznie z tej wycieczki do Warszawy powracał.
Spostrzegłszy jednak, stojące nieruchomo auto, przyglądał mu się z zaciekawieniem, a gdy zrównał się z nim, zatrzymał swój wóz i zapytał uprzejmie:
— Widzę, że coś się tu zepsuło! Może dopomóc, państwu?
— Dziękujemy! — odparł garbus, siląc się na uprzejmy ton — Pękła nam guma, ale sami damy sobie radę!
Korskiemu zaświtała nagle nadzieja ocalenia.
— Ratunku! — krzyknął, starając się uwolnić od knebla — Ratunku!
Ale głos Korskiego, stłumiony przez wiążącą mu usta szmatę, tylko słabo przedostał się na zewnątrz.