Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

łała podstępnie. — Mocno się obecnie zastanawiam, czy wolno mi w podobnych warunkach, zostać twoją żoną! Nie zamierzam wdzierać się siłą do niczyjej rodziny...
Dulemba aż poczerwieniał z podniecenia.
— Ach, co za głupstwa! — gwałtownie zaprzeczył — Zdaje się, ja decyduję o wszystkiem, a nie ona! Zresztą, albo Jadzia się uspokoi i zrozumie, że tak nadal postępować nie wolno, albo też, zerwie ze mną stosunki i wyjdzie za tego głodomora Korskiego — Dulemba nie wiedział jeszcze o tragicznej przygodzie — a ja pierwszy jej przepraszać nie myślę...
— Jednak...
— Droga Marteczko — jął teraz prosić, przysuwając się coraz bliżej — ty, taka rozumna kobietka i przejmujesz się idjotycznemi fochami? Przez narwaną dziewczynę pragniesz rozerwać nasze szczęście? A ja już pomyślałem o wszystkiem! Pomyślałem, aby przyśpieszyć datę naszego ślubu i ciebie jaknajbardziej zabezpieczyć!
Teraz, dopiero Marta naprawdę nadstawiła ucha. Przyciskając się również blisko do dyrektora, szepnęła:
— Zabezpieczyć? Jakiś ty dobry...
— Oczywiście! — mówił — Pragnę złożyć, jak zostało omówione pomiędzy nami, sumkę dwustu tysięcy na twoje nazwisko! Żebyś nie zależała od nikogo i nikt ci tych pieniędzy później nie mógł wydrzeć!
— Ach...
— Idzie mi to nieco trudniej, niż myślałem, bo czasy są wyjątkowo ciężkie i wprost z interesu wydzierać muszę każdy grosz! Ale, już zdążyłem zebrać trzydzieści tysięcy i sądzę, że rychło wydostanę resztę!
— Trzydzieści tysięcy?
— Tak! Mam je nawet tu! U siebie w kasie!
— W kasie?

Dulemba uśmiechnął się lekko; jakby chcąc przekonać ją o swem poświęceniu, odsunął

117