Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

się od niej i powstał z miejsca. Gorgonowej zaś zabiło serce. Suma trzydzieści tysięcy była daleka od przyobiecanego mająteczku, ale obecnie, gdy groziło niebezpieczeństwo, należało choć to pochwycić i z tem uciec. A idąc do dyrektora, tego obawiała się najwięcej, że wogóle tylko drobniejszą kwotę pieniężną, będzie on posiadał w kasie.
— Uf! — wyrwało się z jej piersi, ledwie przytłumione westchnienie ulgi a w głowie, natychmiast, zrodził się odpowiedni plan.
Tymczasem Dulemba, nie zwróciwszy rzecz prosta uwagi, ani na zachowanie się Marty ani na jej oczy, które błyszczały chciwością, podszedł do kasy, otworzył ją kluczami, wyjętemi z kieszeni i jął z tamtąd wyciągać paczki banknotów.
— Trzydzieści tysięcy! — powtórzył, podnosząc paczki do góry i pokazując je z dumą — Na dzisiejsze czasy też znaczy to coś!
Marta również była tego samego zdania. Porwała się z kolei z miejsca, przypadła do Dulemby i jęła go ściskać gwałtownie.
— Złoty, jedyny... — szeptała — Nie mówmy o pieniądzach!
Pociągnęła go w stronę, stojącej obok stoliczka otomany i wraz z nim osunęła się na nią, tak, aby nie miał czasu zamknąć z powrotem kasy.
— Jakiś ty dobry, jakiś ty kochany! — jęła go osypywać namiętnemi pocałunkami — Jak ty dbasz, o twoją Martuchnę! Przekonałeś mnie o swojem przywiązaniu! I Marta na zawsze, należy do ciebie! Nawet, gdybyś nie miał grosza!

Pieszczoty stawały się coraz gorętsze, a kobieta wprost owinęła się dokoła starego człowieka. Dulembie uderzyła krew do głowy. Całą swą namiętnością, tem więcej potężną, że była to namiętność ostatnia, pożądał on Martę, a do podobnych wybuchów nie był przyzwyczajony, gdyż dotychczas, grając umiejętnie na jego zmysłach, pozwalała zaledwie na niewinne pocałunki. Ogarnął go żar, niczem młodzika. Wpijał się ustami w to jędrne a roz-

118