koszne ciało, a ona, jakby chcąc go podniecić jeszcze bardziej tuliła się do niego gwałtownie. Widział jej jędrne piersi, wyzierające z pod głęboko dekoltowanej sukienki a zgrabna noga ocierała się o jego nogę.
— Aa... — bełkotał lubieżnie.
Lecz jeśli usta Marty, odwzajemniały na pozór, namiętne pocałunki, jej palce były zajęte zgoła czem innem. Wyciągały powoli, z leżącego na stole woreczka jakiś proszek i z niebywałą zręcznością wprost, wsypywały ten proszek do najbliższego, na pół opróżnionego kieliszka.
— Ach! — zawołała nagle, odrywając się od dyrektora i ukończywszy niespostrzeżenie tę podejrzaną czynność — Całujesz tak, jakgdybyś miał lat dwadzieścia! Nie dorówna ci, najmłodszy kochanek! Zakręciło mi się w głowie!
A gdy spozierał na nią, w swem zaślepieniu, dumny z jej słów, dodała:
— Napijmy się wina! To mnie, może, otrzeźwi! Lub bardziej jeszcze upoi!
Szybko pochwyciła jedną ze stojących na stole butelek i nalała do pełna, dwa kieliszki. W jednym z nich znajdował się groźny proszek.
— Pij! — rzekła, zbliżając ten kieliszek do ust dyrektora — Pij, za naszą pomyślność!
Dulemba tak był podniecony, że by nadal móc pieścić i całować tę piękną kobietę, zgodziłby się na wszystko, a nie tylko, na wychylenie, na pozór niewinnego, kieliszka wina. Może, zresztą myślał podstępnie, że wino to, które i ona z kolei wypije, bardziej ją oszołomi i stanie się ona powolna wszystkim jego prośbom. Bez namysłu, tedy wysączył trunek do dna i wesoło zawołał:
— A ty, Marto?
I ona prędko spełniła toast. Poczem, odstawiwszy, obydwa kieliszki, krzyknęła:
— Tak, to lubię!
Znów przywarła do niego. Lecz, gdy on, z powrotem pochwycił ją w swe ramiona, jej oczy, niby to z namiętnością utkwione w oczy dyrektora, chy-