Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Podeszła tylko do biurka i na dużym arkuszu papieru, jęła pośpiesznie kreślić:
„Drogi przyjacielu! Po dłużzsym namyśle, nabrałam przekonania, że niezbyt szczęśliwy byłby nasz związek! Dlatego też wolę pierwsza zerwać ten stosunek i Cię opuścić! Sądzę, że nie będziesz się gniewał, że zabrałam drobną sumkę, znajdującą się w kasie i z tego powodu nie zechcesz mnie ścigać, ani nie złożysz skargi. Ośmieszyłbyś tylko samego siebie, bo ludzie zbyt dobrze wiedzieli, jak byłeś we mnie zakochany a nie oskarża się o kradzież niedoszłej żony! Pieniądze te zaś, to tylko niewielkie odszkodowanie za czas, stracony przy tobie! Zresztą przeznaczyłeś je dla mnie! Bądź więc, kontent, żeś wykpił się tak tanim kosztem, gdyż daleko więcej chciałeś złożyć u mych stóp! A na przyszłość, unikaj kobiet, które „zakochują się“ w mężczyznach, w twoim wieku, zbyt łatwo i o których przeszłości nic nie wiesz!

Marta“.

Położywszy kartkę na widocznem miejscu, rzuciła ostatnie spojrzenie na spoczywającego nieruchomo Dulembę i pośpiesznie, bez przeszkód, opuściła mieszkanie, zamykając po cichu, drzwi wejściowe za sobą.
Rychło, znalazła się na ulicy i wsiadła do taksówki, polecając się zawieźć do domu. Naprawdę, była ocalona! Drogocenny pakiet mocno przyciskała do piersi, a w duszy rodziło się głębokie przekonanie, że dyrektor cofnie się przed skandalem i nie odważy się zawiadamiać policji.
— Napewno! — pomyślała.
Ale jednocześnie ogarnęła ją złość na Ralfa. Gdyby nie ten łobuz, wiecznie wiszący przy jej boku i eksploatujący ją od paru lat, mogła istotnie zostać żoną dyrektora i ustalić swój los, a nie zadawalniać się tylko pochwyconą sumą. Aby lepiej ją pilnować, udawał jej brata i tem zepsuł znakomity „interes“.
— Och, muszę się uwolnić od tego łajdaka, za wszelką cenę! — przez zęby syknęła z gniewem.

Taksówka przystanęła przed domem i Marta szybko pobiegła po schodach do swego mieszkania.

121