Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

głowę zaprzątniętą zniknięciem narzeczonego i o nas, na jakiś czas, zapomni...
— Hm — mruknęła, ucieszona, bo i jej wydawało się, że ta historja przyczyni się do tego, że pozostawią ich w spokoju — Masz rację!... Ale...
— Cóż, ale?
Na twarzy Marty odbił się cień lęku.
— Ależ, oni są potężni! — szepnęła — I potrafią się mścić! Zgładzili Czukiewiczową, zamordowali Brasina!
— Hm — chrząknął, uśmiechając się niepewnie — Sądzisz, że i do nas się dobiorą?
— Kto, wie!
Lecz, on już odzyskał spokój.
— Dla tego, że nabraliśmy ich zwyczajnie w Rumunji, pozornie zgadzając się na ich propozycje, a uciekliśmy, otrzymawszy znaczniejszą sumę „na koszta“? Upłynął z górą rok i nikt nie czepiał się nas! Zresztą, umiem trzymać język za zębami! Mógłbym wiele naopowiadać o pewnym domku w Gdańsku, a jednak tego nie robię! Chciałem, za pomocą posiadanych informacji, wyciągnąć trochę pieniędzy od Czukiewiczowej, lecz dzięki śmierci Brasina i ten projekt spalił na panewce...
— Jednak....
On już przechodził do najbardziej chwilowo interesującego go zagadnienia.
— Więc, w tej paczce są pieniądze! — rzekł, wskazując na pakiet, który Marta wciąż trzymała w ręku — Siedemnaście tysięcy! Oddaj mi to! U mnie, ta sumka będzie bezpieczniejsza!
Lecz ona potrząsnęła głową.
— Równie dobrze i ja mogę ją schować!
Spojrzał, zdumiony.
— Czyż nie ufasz mi?
Popatrzyła mu prosto w oczy.

— Jeśli, chcesz wiedzieć — oświadczyła ostro — to nie mam do ciebie zaufania! Zabrałbyś mi wszystko, a wydzielał grosze! Dość już mam prób z tobą i tej „spółki“! Gdyby nie ty, którego wlokę, niby kulę u nogi, twoja przeszłość, twoje przeróżne kombi-

123