Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

nacje i zajście z Zawiślakiem, byłabym żoną Dulemby, a nie zwykłą nadal awanturnicą! Dlatego też proponuję ci wyraźnie...
— Co? — syknął, tłumiąc jeszcze, rodzącą się w nim pasję.
— Rozejście się! Wyjedziemy razem zagranicę, tam dam ci dwa, trzy tysiące i niech każde z nas, pójdzie własną drogą!
— Tak łatwo chcesz mnie się pozbyć?
— Nie! Chcę tylko, żebyś nie zawadzał!
Ale z niego już spadła maska. Z poza układnego eleganta, wyjrzał brutal i apasz. Ze złością łączyło się zdumienie, że zazwyczaj tak uległa kobieta, śmie mu się opierać.
— Oddaj, w tej chwili, pieniądze! — warknął, zbliżając się do niej z groźną miną.
Lecz ona odskoczyła o kilka kroków.
— Nie oddam! Ani mi się waż, ich ruszać!
— Siłą ci odbiorę!
Postanowiła bronić swego skarbu, niczem rozjuszona lwica.
— Spróbuj!
Rzucił się naprzód, lecz Marta niespodziewanie tak mocno uderzyła go w twarz, że zachwiał się i potoczył na ścianę. Przy ruchu tym jednak, z pod ramienia Marty wysunęła się paczka, upadła na podłogę, a z niej poczęły się sypać różnorodne banknoty.
— Ależ tu dziesiątki tysięcy! — zawołał, ogarnięty chciwością — A tyś kłamała, że tylko kilkanaście!
Ona już postawiła nogę na banknotach, zaciskając pięści, gotowa do walki. Iskrzyły się jej oczy i płonęły policzki.
— Precz!
Ale i on teraz nie żartował.
— Ja cię nauczę...
Przyskoczył do niej, a choć nadal biła go pięściami, kopała a nawet gryzła, jako daleko silniejszy, szybko osiągnął przewagę i przewrócił ją, na stojącą w saloniku kozetkę.

— Będziesz mi posłuszna?

124