Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

Napewno zabili go! — myślała z rozpaczą Jadzia a jej piersią wstrząsały szlochy.
Zawiślak daremnie pragnął ją pocieszać. I jego głowę nawiedzały jaknajgorsze przypuszczenia.
Nagle, ten niemiły nastrój przerwało pojawienie się Lodzi, która szybko wbiegła po schodkach wiodących z kawiarenki do pokoju.
— Uf! — zawołała na pozór swobodnie, choć i na jej sercu leżał niby kamień. — Załatwiłam się z memi gośćmi i prawie nikt już nie pozostał! Będę mogła powrócić rychło do was! Ale — dodała, spoglądając na Zawiślaka — przyszedł Lutyński, je, jak zwykle, kolację i bardzo o ciebie się dopytuje! Sama nie wiedziałam, co mu powiedzieć! Czy jesteś, czy cię niema! Boś chyba niezbyt dziś usposobiony do pogawędki.
Lutyński był również, jak i Zawiślak, szoferem i pozostawał z nim w przyjacielskich stosunkach. Przez koleżeńską solidarność, wiedząc o „narzeczeństwie“ Zawiślaka z Lodzią, odwiedzał kawiarenkę, chcąc młodej właścicielce „dać utargować“, a również sprowadzał swych towarzyszów. Nie omieszkał przytem nigdy, uciąć dłuższej lub krótszej gawędy.
Ale Zawiślak nie miał obecnie ochoty do czczej rozmowy.
— Czegóż chce? — odparł. — Powiedz mu, że jestem zajęty!
— Nalega, że ma do ciebie ważną sprawę!
— Ważną sprawę? Cóż takiego?... W takim razie, zejdę...
Powstał dość ociężale z miejsca i skierował się na dół, do salki. Przy jednym z małych stolików siedział wysoki młody chłopak, który powoli popijał piwo, a na widok Zawiślaka, uśmiechnął się radośnie.
— A, jesteście! — zawołał, przysuwając krzesełko. — Siadajcie! Chciałbym się z wami naradzić!

— Naradzić? — powtórzył. — O cóż chodzi? Tylko uprzedzam, że oczekuje ktoś na mnie na górze, w pokoiku Lodzi i niewiele wam mogę poświęcić czasu!

127