— Będę opowiadał jaknajkrócej! — mówił pośpiesznie tamten. — Ale wczoraj w nocy przytrafiła mi się dziwna przygoda i nie wiem, jak postąpić! Czy to naprawdę było coś niezwykłego, czy też mi się tylko wydawało...
— Przygoda?
Lutyński nachylił się w stronę Zawiślaka i jął mówić cicho, choć w kawiarence znajdowali się sami.
— Wyobraźcie sobie, odwoziłem pasażera daleko, poza Warszawę! Mieszka w jakiemś miasteczku, spóźnił się na pociąg, a musiał być w domu! Dobrze nawet zapłacił, ale tu nie o tem mowa! Kiedym powracał, o sto kilometrów przed miastem, spostrzegłem stojące na szosie nieoświetlone auto. Pękła tam guma i szofer zakładał nową pośpiesznie.
— Kicha nawaliła! — mruknął fachowo, kiwnąwszy głową Zawiślak. — Cóż w tem takiego niezwykłego?
— Czekajcie, tu dopiero rozpoczyna się przygoda! Zaofiarowałem oczywiście nieznajomym moje usługi! I cóż powiecie? Zamiast z tego się ucieszyć, lub podziękować, zauważyłem, że pragną pozbyć się mnie jaknajprędzej. A w pewnym momencie, dobiegł z samochodu przytłumiony jęk, czy wołanie o ratunek.
— Jęk? Wołanie o ratunek? — powtórzył, nagle poruszony do głębi. — Cóżeście wówczas zrobili?
— Zapytałem ostro, kto tam wzywa o pomoc! Lecz oni mi odparli, że wiozą obłąkanego do domu zdrowia, w stronę Gdańska! Niezbyt wydało mi się to tłumaczenie prawdopodobne...
— Dalej, dalej... — naglił Zawiślak, a przeczucie dziwnie ścisnęło mu serce.
— Znów jąłem rozpatrywać! Oni widocznie spostrzegli, że powzięłem podejrzenie, bo w dalszym ciągu opowiadali ogólnikowo, a wreszcie ruszyli z miejsca pędem!
— Czemuż nie zatrzymaliście ich!
— Jakżeż mogłem zatrzymać, sam jeden przeciw trzem? Zauważyłem tylko Nr. 99988...