— Więc, wczoraj w nocy wywieźli go do Gdańska! Aby, tam swobodniej pastwić się nad nim, lub zamordować! Już upłynęła doba! Czy Stach żyje?
Wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Ale, Zawiślak jął przemawiać stanowczo:
— Panno Jadwigo! Nie trzeba poddawać się rozpaczy dalej postanowić, co czynić, aby uratować pana Korskiego! Kolega Lutyński, pójdzie natychmiast do policyjnego urzędu, odszuka komisarza, prowadzącego dochodzenie; zawiadomi o wszyskiem...
Szofer skinął głową.
— My zaś — przerwała Dulembianka — udamy się bez zwłoki do mojego ojca! W takich chwilach powinny ustać wszelkie niesnaski rodzinne, a ojciec mój, jest w gruncie, na tyle szlachetnym człowiekiem, że zechce mi dopomóc! Doręczy mi, znaczniejszą sumę pieniężną, a wtedy sama, nie zważając na policyjne poszukiwania, wyjadę również, do Gdańska! Sądzę, że i pan, panie Zawiślak, zechce mi towarzyć! Zresztą...
— Zresztą? — zapytał.
— Może, gdy ojciec posłyszy z ust pańskich, kim jest ten Moren i że chciał pana zamordować, otworzą mu się na koniec oczy i zmieni swój stosunek do mnie... i do tej... Dordonowej...
— Bynajmniej się nie cofam! — odrzekł — I służę pani wszelką pomocą!
Nie tracąc czasu, wybiegli z kawiarenki, pozostawiając tam Lodzię i wskoczyli do taksówki Zawiślaka, podczas gdy Lutyński podążył do odnośnego urzędu.
Szofer pędził pośpiesznie w stroną Alei Ujazdowskich, a gdy znalazł się przed kamienicą, w której zamieszkiwali Dulembowie, na najbliższym zegarz biła godzina dziewiąta wieczór.
— Jesteśmy...
Przeskakując po trzy stopnie naraz, błyskawicznie znaleźli się na pierwszem piętrze. Jadzia nacisnęła mocno dzwonek, lecz mimo, że powtórzyła ten sygnał kilkakrotnie, nikt drzwi nie otwierał.