Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to znaczy? — Czyżby w domu nie było nikogo? Wreszcie, zabrzmiały zdala, powolne kroki. Drzwi, otworzyły się i stanęła w nich, nieco zaspana pokojówka.
— Panienka? — wybełkotała, zdumiona widokiem Jadzi, gdyż była przekonana, że Dulembianka, która wczoraj tajemniczo opuściła mieszkanie, prędko nie powróci — Więc panienka...
— Czy pan jest? — przerwała Jadzia, nie wdając się w dłuższą rozmowę, ani wyjaśnienia ze służącą.
Zmieszanie odbiło się na twarzy dziewczyny.
— Jest!... Tylko...
— Tylko?
— Nie wiem, czy można wejść do pana dyrektora? Ma gościa, zamknął się w gabinecie, a mnie przykazał surowo, żebym, pod żadnym pozorem mu nie przeszkadzała!
— Gościa? Dordonowa?
Pokojówka zaczerwieniła się i skinęła lekko główką. Siedząc w swym pokoiku, nie wiedziała ona jeszcze, że Marta, ograbiwszy Dulembę znikła przed pół godziną i mniemała, że dyrektor, korzystając z nieobecności córki, z wybraną swego serca, w odosobnieniu, czule gruchając, spędza czas.
— U ojca jest ta Marta! — grymas niesmaku wykrzywił twarz Jadzi — Cieszą się, zapewne, że pozbyli się mnie! Jeśli tam wejdę — zastanowiła się chwilę — gotów ojciec się rozgniewać... Co robić?
Zawiślak milczał, gdyż w tym wypadku, nie potrafił służyć żadną radą.
— Trudno! — mruknęła, nagle, energicznie Jadzia — Zapukam! Co będzie, to będzie! A niema czasu do stracenia!
Podbiegła do drzwi, wiodących do gabinetu i z początku uderzyła w nie palcami nieśmiało, delikatnie. Lecz, gdy z wewnątrz pokoju nikt się nie odzywał, gwałtowniej ponowiła swe stukanie.
— Ależ tam niema nikogo! — szepnęła — Wyszli?...

Śmiało teraz nacisnęła klamkę, a gdy rozwarły

131