Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

chciał puścić płazem łotrowstwo, popełnione przez tę podłą kobietę...
Zawiślak, bez słowa, wybiegł z gabinetu. Wskoczył do swej taksówki i szybko jechał w kierunku domu, w którym zamieszkiwała Dordonowa. Zdala dojrzał, w jej oknach światło — a na ten widok serce drgnęło mu radośnie. Więc, nie uciekła. Będzie mógł ją pochwycić, a przy tej sposobności załatwi i zadawnione porachunki z Morenem.
Znalazłszy się przed drzwiami mieszkania Dordonowej, zadzwonił.
Ostro, pośpiesznie...
Za drzwiami słyszał jakieś podniecone wykrzykniki, niby odgłos kłótni, lecz nikt nie śpieszył mu ich otworzyć.
— Domyślają się może — przemknęło w jego głowie — że wykryta została szelmowska sprawka! Sządzą, że to policja przychodzi! Lecz, jeśli po dobroci, nie wpuszczą mnie do wewnątrz, wywalę drzwi!
Szarpnął z całej mocy.
W mieszkaniu rozległy się ciche, kobiece kroki, ktoś podbiegł do drzwi i nareszcie je otworzył. Na progu, ukazała się Marta, zaczerwieniona i niespokojna, a tuż za jej plecami Moren.
— Zawiślak — wykrzyknął przerażony, poznając szofera.
— Ja! — odrzekł, patrząc mu prosto w oczy — Pragnąłbym z państwem kilka słów zamienić!
Ale, Dordonowa zagradzała wejście. Była przekonana, że Zawiślak przybywa załatwić zadawnione porachunki z Morenem, a nic jeszcze nie wie o ograbieniu dyrektora. A ponieważ, nie leżało w jej zamiarach, wpuszczać go do środka mieszkania, wyrzekła czelnie:

— Nie znam, pana i dziwię się, że mnie niepokoi o tak później porze! Jeśli zaś, pragnie pan się rozmówić w jakiejś sprawie z panem Morenem, to nie miejsce tu na podobną rozmowę!

133