Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

Uczyniła ruch, jakgdyby pragnąc zatrzasnąć drzwi, lecz szofer, odepchnął ją lekko.
— Cóż to znaczy? — zawołała oburzona — Bezczelność!
— To znaczy — odparł zimno, nie zwracając na wykrzyknik uwagi — że również i z panią pragnąłbym parę słów zamienić!
Mimo jej protestów, wszedł do mieszkania i zamknął drzwi za sobą. Moren, stał nadal, niczem przykuty do miejsca, wpijając się tylko w szofera złym i podstępnym wzrokiem.
— Proszę oddać pieniądze! — oświadczył krótko, kiedy znalazł się w pokoju.
Teraz, dopiero wspólnicy struchleli.
— Jakie pieniądze?
— Te — zabrzmiała nieubłagana odpowiedź — które, pani Dordonowa ukradła z kasy dyrektora Dulemby, uśpiwszy go narkotykiem poprzednio!
Marta zbladła, a Ralf zagryzł wargi.
— Więc, wszystko wykryte! — szepnęła.
— Wykryte! — przytwierdził, darząc ją wzgardliwem spojrzeniem. — Przybyliśmy wraz z panną Jadwigą do mieszkania, w kilkanaście minut potem, jak pani raczyła opuścić gabinet! Przeczytaliśmy kartkę! A dyrektor, dzięki zabiegom lekarskim, rychlej się ocknął, niźli pani przewidywała! — skłamał umyślnie.
Krople potu spływały z czoła Marty.
— Proszę o pieniądze! — twardo powtórzył Zawiślak.

Wykonała ruch, jakby pragnąc podejść do kozetki, gdzie pod narzutką leżała ukryta paczka banknotów. Ale, przeszkodził jej w tem Moren. W jego głowie, momentalnie zrodził się plan. Jeśli Zawiślak przybywał sam, bez asysty policji, oznaczało to, że Dulemba, nie zamierza całej historji nadawać rozgłosu, w obawie skandalu. W żadnym wypadku nie należało oddawać pieniędzy, gdyż pozostaliby z Marta bez grosza. Raczej, oszołomić zręcznem uderzeniem szofera, związać go i uciec.

134