Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

ziemiach, uchodzących za składy towaru, mieszczą się, w rzeczy samej lochy... Pojąłeś...
— Gdańsk? Langegasse! — powtórzył mimowoli drgnąwszy Zawiślak, gdyż posłyszane słowa zgadzały się z poprzedniemi informacjami — Firma „Feniks“?...
— Tam... tam... Napewno...
Szofer puścił obolałe ramię Morena.
— Jeśliś, nie zełgał — rzekł — to dajesz istotnie cenną wskazówkę!
— Przysięgam!
— Gotów nawet jestem, jeśli o mnie chodzi, ze względu na pannę Jadzię podarować ci poprzednie łotrowstwa! Lecz, nie wiem, jak postąpi z wami Dulemba!
W tejże chwili zabrzmiał dzwonek u wejścia.
Drgnęli...
Któż mógł nadchodzić? O tej porze? Nikt inny, niźli ktoś z polecenia Dulemby.
— Nie ważcie mi się ruszyć z miejsca! — rzekł Zawiślak — Ja, sam drzwi otworzę!
Wyszedł do przedpokoju i przekręcił klucz w zamku.
Za drwiami, stała panna Jadzia.
— Panie Zawiślak — jęła szeptać pośpisznie — przybiegłam tu, bo cała ta sprawa musi pozostać w najgłębszej tajemnicy! Ojciec, na szczęście, dzięki zabiegom lekarza, ocknął się wcześniej, niźli spodziewaliśmy się tego, a gdy dowiedział się, co zaszło, jest więcej przygniębiony, niźli rozgniewany.
— Hm... — mruknął szofer, domyślając się, jakim ciosem dla starego, zakochanego mężczyzny musiała być „zdrada“ Dordonowej.
— Dlatego też — mówiła dalej cicho Dulembianka — przysłał mnie tu umyślnie, aby pan z tej historji nie robił użytku i w żadnym wypadku nie meldował o niej władzom! Może częściowo ma i rację! Ponieśliby oni karę, ale powstałby skandal, który okryłby śmiesznością ojca..

— No... tak...

137