Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

głym gniewem, przypominając sobie śmierć Czukiewiczowej i swoje porwanie — Co za łotrostwo! Wywieźliście mnie tutaj, zdaje się do Gdańska i sądzicie, że wszystko wam ujdzie bezkarnie? Że nikt nie natrafi na ślad waszych zbrodni! Że policja nie pocznie was szukać? Przekonany jestem, że już rozpoczęto za wami energiczny pościg i że władze rychło natrafią na tę zbójecką jaskinię!
Głośny śmiech zabrzmiał w odpowiedzi na te jego słowa.
— Takiś tego pewny, przyjacielu! — odparła, wzruszając ramionami — My, przeciwnie, nie żywimy żadnych obaw! Nie zapominaj, że jesteś w Gdańsku, a miasto te znajduje się całkowicie pod władzą hitlerowców! Niezbyt oni nas lubią, ale szczególniej nie cierpią polaków i nie wiele ma tu do gadania wasza policja! Zapewniam cię, że nikt się tu zbytnio tem nie przejmie, że zginął jakiś polak!
Korski, ze złością, zagryzł wargi.
— Sprawiedliwość — mruknął — jest wszędzie jednakowa i nigdzie morderstwa nie są tolerowane!
Wzruszyła wzgadliwi ramionami.
— Sądzisz? Rychło, przekonasz się, że się dzieje inaczej! Znalazłeś się w naszej władzy i nikt cię stąd nie potrafi wyrwać! Pojąłeś? Dlatego też, radzę ci, póki czas, zastanów się dobrze i nie baw w głupi upór! Odpowiedz szczerze na kilka zapytań, a kto wie może będziesz wolny!
— Nie wiem, o niczem! — odrzekł szorstko! — Ani, o żadnym haśle, ani o tajemnicach Brasina!
— A ja twierdzę, że wiesz doskonale i dużo ciekawych rzeczy ci powtórzyła Czukiewiczowa przed śmiercią.
— Nie!
— Powtarzam, nie baw się w głupi upór! Jeśli postąpisz rozsądnie, gotowi ci jesteśmy nawet wypłacić znaczniejszą sumę!
— Nie potrzebne mi są wasze pieniądze!
— Lub ja, zakocham się w tobie...

Szlafrok prawie całkowicie spadł z jej ramion;

143