dym i żar, zbliżał się w kierunku obnażonych nóg Korskiego.
Dotykał ich prawie...
— Ach! — rykął Korski, nieludzkim głosem.
Zosia Dulembianka, córka zamożnego fabrykanta, nerwowo krążyła po wytwornie urządzonym saloniku.
Czemuż nie nadchodzi Korski? Stach, jej narzeczony? On zazwyczaj, taki punktualny.
Już dziewiąta wieczór, a miał być o siódmej...
Kilkakrotnie chwytała za słuchawkę telefonicznego aparatu, rzucając numer Korskiego. Lecz tam nie odzywał się nikt, bo Korski mieszkał po kawalersku, a gdy wychodził z domu, pokój jego pozostawał pusty.
Widocznie, był nieobecny. Cóż się z nim stało?
— Wypadła Stachowi, jaka nieoczekiwana przeszkoda? — z rozgoryczeniem pomyślała panna Jadzia. — Nieładnie z jego strony, że mnie nie zawiadomił! Porządną mu dam za to burę!
Och, gdybyż mogła dojrzeć panna Jadzia, że w tejże chwili, biedny Stach Korski, leżał związany na ceratowej kanapce, a groźny, rozżarzony do czerności żelazny pręt, unosił się nad nim!
— Niedobry! — szepnęła — Niedobry...
Panna Jadzia również miała swe poważne troski i sądziła, że Korski posłuży jej dobrą radą. Odkąd jej ojciec, starszy już wdowiec, zakochał się w tej przeklętej Marcie Dordonowej i wprowadził ją do swego domu, życie stawało się nie do zniesienia, a wrzód należało przeciąć jaknajszybciej.
W przedpokoju zabrzmiał przeciągły dzwonek Rychło, rozwarły się, otwarte przez pokojówkę drzwi, a do saloniku wbiegła trzydziestoletnia, przystojna, o wybitnie wschodnim typie kobieta.
Marta Dordonowa. Silna brunetka, o zmysłowych ustach i wielkich wyrazistych oczach. Wyczy-