Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

spozierała na niego wyzywająco. W rzeczy samej aż biła od niej zmysłowa, wschodnia uroda, a wielkie, płomienne oczy, z których znikł na chwilę, wyraz okrucieństwa, rzucały jakieś nieokreślone obietnice.
Lecz Korski daleki był od zwrócenia uwagi na te, napół obnażone wdzięki.
— Bezwstydna kobieto! — syknął — Naigrawać się przyszłaś tu ze mnie, czy też uwodzić, niczem nierządnica?
— A, chociażby! — bliżej pochyliła się nad nim.
— Precz! — zawołał, podrywając się na swem posłaniu, gwałtownie, aby ją odepchnąć.
Ale w tem stała się rzecz nieoczekiwana. Musiała się ona przygotować na ten ruch swego więźnia. Bo, nagle za naciśnięciem jakiejś ukrytej w łóżku sprężyny, poruszanej jej palcami, wyskoczyły żelazne obręcze, pochwytując Korskiego za nogi i ręce. Poczuł się niby przykuty do łoża. Legł nieruchomo wyciągnięty, nie mogąc stawić najlżejszego oporu.
— Ach! — jęknął tylko.
Ona zerwała się ze swego m ejsca.
— Tak będzie lepiej! — z jej piersi wydarł się okrzyk, nie wróżący nic dobrego — Zagramy, w otwarte karty!
Znać było, że z twarzy kobiety spadła maska. Teraz wyraz okrucieństwa zarysował się na jej obliczu w pełni, a oczy świeciły dzikim triumfem. Tak raduje się kotka, gdy w swe pazury pochwyci bezbronną mysz, lub tygrysica, gdy czuje, że z jej szponów nie wyślizgnie się ofiara.
— Tak będzie lepiej! — powtórzyła — Chciałam postąpić z tobą po ludzku, aleś sam odrzucił moje najlepsze zamiary! Nie martwię się tem! Wolę zeznania ceną męki wydobyte, niźli okupione różnemi obietnicami!
Szarpał się teraz daremnie w swych żelaznych okowach, nie mogąc się poruszyć. Czuł swą całkowitą bezsilność, a ze wzroku kobiety wnioskował, że oczekują go rzeczy najstraszniejsze.

— Bo to, co cię spotkało, ongi w Warszawie — mówiła było tylko dziecinną igraszką! Bicie, lub

144