— Czy przyznał się? — zapytał, wstrzymując ją za ramię i wskazując w kierunku drzwi izdebki.
— Nie! — odrzekła, ze złym błyskiem w oczach. — Nadal udaje bohatera! Starałam się go skłonić różnemi obietnicami, lecz wszystkie odrzucił dumnie! Ale już zaśpiewa on w moich rączkach! A wolę nawet ten upór, niźli przyznanie zdobyte obietnicami, których i tak nie mogłabym później dotrzymać.
— Oczywiście! — skinął głową garbus. — W żadnym wypadku żywym, nie wypuścimy go z naszych rąk!
Ona uderzyła się raptem w czoło.
— Słuchajcie! — zawołała. — Ja idę się przebrać, wy zaś uwolnijcie z oków Korskiego. I tak nam nie ucieknie, a gotów z przerażenia całkiem osłabnąć! Wtedy nie byłoby dobrej zabawy! Toć najdalej za kilka godzin powrócę i będę miała czas się zająć nim!
Panna Jadzia, jak to zostało postanowione, otrzymawszy znaczniejszą sumę na wydatki od ojca, zaraz następnego dnia przybyła z Zawiślakiem do Gdańska. Prócz nich, przyjechał również Ralf z Dordonową, gdyż tu, w razie sprawdzenia się informacji, miała nastąpić wypłata przyobiecanych pięciu tysięcy. Zamieszkali oni jednak w innym hotelu oddzielnie, gdyż mimo wykazywanej skruchy (na co zapewne wpływały i zeznania, podpisane Zawiślakowi). Dulembianka i szofer, czuli do nich nadal pogardę i obrzydzenie.
Natychmiast po przyjeździe panna Jadzia wraz ze swym towarzyszem pośpieszyła do odnośnego urzędu policyjnego. Jak ją powiadomiono w Warszawie, sprawa porwania i wywiezienia Korskiego do Gdańska, została przekazana tamtejszemu komisarzowi Fitzkemu i otrzymał on już w niej obszerne telegraficzne relacje.