Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

liłam się tu przybyć, bo najlepiej chyba wszelkie nieporozumienia wyjaśnię!
— Hm... no... tak...
— Tembardziej, że Godin ma teraz w składach pilną pracę, a moja obecność, może wystarczy!
Fitzke w lot pojął, o co chodzi i było mu to bardzo na rękę.
— Also, — wymówił — twierdzi pani, że sama mi wszystko wytłómaczy Gut! Pan Godin niechaj odejdzie, a pani pozostanie!
Garbus, jakgdyby tylko oczekiwał na ten rozkaz, skłonił się głęboko, zakręcił na pięcie i znikł. Sonia zaś, weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi starannie.
— Co wy wyprawiacie! — począł Fitzke, wciąż zachowując surową minę, kiedy znaleźli się we dwójkę. — Otrzymałem meldunki, na zasadzie których należałoby was natychmiast zaaresztować!
— Co się stało? — udała nieświadomość, siadając w pozie dość swobodnej, niedaleko Fitzkiego i zakładając nogę na nogę.
Lecz, ten nie patrzył na nią.
— Zawiadomiła mnie warszawska policja — uderzył silnie pięścią w stół, że został porwany niejaki Korski! Ma on się znajdować w waszych podziemiach!
— Ależ tam mieszczą się jedynie składy futer!
Nagle maska spadła z twarzy Fitzkiego.
— Słuchaj, Sonia! — zawołał brutalnie. Przestań ty, zawracać głowę!
Lecz jej nie przeraził ten wykrzyknik.
— Ależ to tylko o polaka chodzi! — odparła spokojnie.

— Wiem, że o polaka! — mówił w uniesieniu. Gdybyście ośmielili się postąpić w ten sposób z jakim niemcem, starłbym was w przeciągu kilku minut z powierzchni ziemi! Jeśli tolerowałem niektóre wasze sprawki, skierowane przeciwko „białym“, francuzom, lub polakom, to tylko dla tego, że nie przeszkadzały mi osobiście, a wiedziałem, że to, co się

150