Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

drugi i trzeci. Dopiero, po natarczywem dzwonieniu, rozwarły się drzwi, a na progu ukazała się napół ubrana kobieta. Była nią Sonia — Boże! — zawołała symulując przerażenie na widok policyjnych mundurów — Rewizja! Cóż to znaczy? A ja sama jestem w domu! Wszyscy moi pracownicy odeszli, pozostał tylko stary woźny!
W rzeczy samej, z za jej pleców wyglądał jakiś niepokaźny mężczyzna. Nie był nim jednak ani garbus, ani nieznajomy w ciemnych okularach.
— Proszę nas wpuścić do środka! — ostro wymówił Fitzke, nie patrząc na Sonię — Mam nakaz przeszukania firmy „Feniks“. Pani jest właścicielką? Tak? Pani Mandelbaum?
— Ja... ja... — bełkotała, niby najlepsza aktorka — Moje nazwisko brzmi Mandelbaum! Lecz, o cóż jestem oskarżona?
— Zaraz się pani dowie! — wyrzekł, odsuwając ją z przejścia nieco brutalnie — Trzech policjantów pozostanie przed domem, a reszta za mną! — wydał komendę — I pilnujcie, żeby mi się stąd mysz nie wyślizgnęła!
Nie zważając na jej protesty, wszedł do środka z Jadzią, Zawiślakiem i schutzmanami.
Rozpoczęło się drobiazgowe zwiedzanie gmachu.
Góra nie przedstawiała nic osobliwego.
Było tam kilka sal, ciągnących się jedna za drugą, urządzonych sklepowo, z szeregiem wielkich, oszklonych szaf, zapełnionych futrami, a wzdłuż ścian biegły drewniane kontuary. Za temi salami szły pokoje biurowe, a za niemi prywatne mieszkanie Soni. Nie dawał się tu zauważyć żaden podejrzany szczegół, zresztą i Jadzia poczytywała zwiedzanie góry jeno za przedwstępną formalność.
— Moren wyraźnie wspominał o lochach! — uporczywa myśl świdrowała w jej główce.

Podczas, gdy Sonia dalej biadała, wciąż powtarzając, iż nie pojmuje, co sprowadziło te policyjne najście, Fitzke, jakby odgadując myśli Dulembianki, nagle skomenderował:

153