Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

— A teraz do podziemi! Proszę nam pokazać podziemia!
— Ależ, jaknajchętniej, panie komisarzu!
Znów powrócili do przedsionka, a stamtąd wąskiemi, kręconemi schodkami, zeszli o pół piętra, na dół.
— Światło!
Zabłysło światło. Podziemia wyglądały, jak każda wielka pracownia, w składzie futer. Długie, niskie salki z porozstawianemi stołami, a na nich przeróżne skóry wyprawione i niewyprawione. Następnie, liczne skrzynie zapełnione towarem. Gdzie nie gdzie szafa, lub wielkie wieszaki.
Widok tych suteryn, tak na pierwszy rzut oka był niewinny i tak nic nie zdradzało, by mogły one ukrywać coś groźnego, że wnet w mózgu Jadzi zrodziło się przypuszczenie.
— Musi się tu znajdować jakieś potajemne przejście do tych lochów!
Ale Fitzke rozwijaj gorączkową działalność.
— Przetrząsnąć mi wszystko! — zawołał.
Szutzmani rzucili się pospiesznie naprzód, spełniając ten rozkaz. Odsuwano stoły, wywracano paki, wszystko daremnie. Sam Fitzke a wraz z nim Zawiślak i Jadzia badali wyłożone kaflami ściany oraz obitą linoleum podłogę — nie osiągając najmniejszego rezultatu. Wreszcie, po godzinnych może poszukiwaniach, przystanęli zniechęceni, a na twarzyczce Dulembianki odmlaowało się wielkie rozczarowanie.
— Czyżby pomylił się Moren? Lub umyślnie wprowadził ich w błąd, chcąc zyskać na czasie, lub uniknąć odpowiedzialności za swe sprawki?
Również i komisarz, spoglądając na Jadzię, kręcił jakoś bezradnie głową.
— Fałszywe informacje?
Natomiast, na twarzy Soni, poczynała się zarysowywać coraz większa pewność siebie.

— Pokazałam, panu komisarzowi — wyrzekła — całą moją firmę i składy! Przetrząsnęli ją, panowie,

154