Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

jaknajstaranniej i okazuje się, że „Feniks“ nie ukrywa nic straszliwego! Lecz, czy wolno mi teraz zapytać, czemu zawdzięczam tę nieoczekiwaną wizytę?
Jadzia nie wytrzymała.
— Najwyraźniej nam powiedziano — wykrzyknęła i sama nie wiedziała, kiedy jej się wyrwał ten wykrzyknik — że tu musi być przejście do lochów...
— Jakich lochów? — na obliczu Soni odbiło się znakomicie udane zdziwienie.
— Tych, w których...
Ale, „szefowa“ „Feniksa“ nie pozwoliła dokończyć Dulembiance.
— Nie wiem kim jest ta pani — padł jej ostry wykrzyknik: i nie pojmuję o jakich lochach wspomina! Jesteśmy niewinną firmą, handlującą futrami i ktoś ośmiela się na nas rzucać brudne kalumnie! Co to wszystko znaczy, panie komisarzu?
Fitzke stał teraz z miną, tak na pozór, rozczarowany i głupią, że każdy byłby przekonany, że zawiódł go srodze i zmartwił wynik rewizji.
— To się wyjaśni! — ogólnikowo mruknął.
Patrzyli przez chwilę na siebie z minami mocno niewyraźnemi, Fitzke miał już wydać policjantom rozkaz powrotu a Sonia kuła w swej głowie frazesy, mające jeszcze bardziej podkreślić jej oburzenie, gdy wtem Zawiślak, stojący obok jednej ze ścian, zawołał:
— Co to? Proszę o chwilę ciszy...
Wszyscy zamilkli a Jadzia wpiła się oczami w Zawiślaka i niespodziane drgnęła. Wydało jej się najwyraźniej, że skądciś, — skąd bliżej określić nie mogła — dobiega rozpaczliwy jęk, lub wołanie o pomoc. Wołanie człowieka, któremu zagraża straszliwe niebezpieczeństwo i w śmiertelnej męce wzywa o ratunek.
— Cóż się stało? — zapytał Filztke.

— Panie komisarzu! jęła pospiesznie, gorączkowo wyrzucać z siebie — Posłyszałam doskonale czyjś głos... Jakby jęk... Albo skargę, dręczonego człowieka...

155