Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemożebne? — zdumiał się Fitzke i lekko się zmieszał — Wydawało się pani...
Czyżby przez jaki nieoczekiwany wypadek miała się zepsuć cała, tak znakomicie ułożona komedja? Bo i on posłyszał ten przytłumiony jęk. Sonia zagryzła wargi, lecz nie tracąc tupetu zawołała:
— Jęk? Przyśniło się pani! Któż tu jęczeć może, w pustych składach futer? Kot chyba jaki miauczał na dachu!
Zawiślak popatrzył na Jadzię.
— I ja miałem, wrażenie — wymówił — że ktoś zdala wołał o pomoc!
Fitzke sponsowiał.
— Więc dalej szukajmy! — wykrzyknął — Szukajmy, choć dotychczas nie udało się nam nic wykryć!
Znów, rozpoczęły się żmudne badania oraz opukiwania ścian i podłogi — i znów, bez żadnego wyniku. Ale, mimo, że teraz zarówno Jadzia, jak i szofer pilnie nadsłuchiwał żaden podejrzany odgłos, nie dotarł do ich słuchu. Czyżby, w rzeczy samej, wydawało się im tylko lub też dręczony człowiek, niespodzianie zamilkł?
Tymczasem Fitzke nieznacznie odetchnął. W ślad za nim i Sonia, a na jej twarzy znów zarysował się uśmiech. Byli spokojni, że krzyk się nie powtórzy i dalej mogli grać komedję — Niemiec rozkrzyżował, z wyrazem zniechęcenia ręce.
Nic!
— Bo i nic być nie mogło! — wyrzekła czelnie szefowa „Feniksa“ — Cóż, uspokoili się, państwo?
Podejrzenie nadal kiełkowało w duszy Jadzi.
— A jednak... — szepnęła.
— I jabym, przysiągł, że słyszałem jęk! — dodał szofer.
Fitzke wzruszył tylko ramionami. Zbliżył się do Dulembianki i cicho wymówił.

— Halucynacja! Pojmuję!... Jest pani silnie zdenerwowana, bo chodzi o jej narzeczonego! Słyszy pani wszędzie jego głos, lub głosy dręczonych ludzi!

156