Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz celu nie mają dalsze poszukiwania! Tu napewno nic nie znajdziemy, ani nie natrafimy na jego ślad!
Jadzia zamilkła a jeno w jej oczach kręciły się łzy. I ona, poczynała nabierać przekonania, że uległa jakiemuś omanowi zmysłów. Toć Fitzke tak gorliwie dokonywał rewizji i taką wykazał energję, że nie ustąpiłby łatwo, gdyby coś podejrzanego zauważył!
— Wracajmy! — padła komenda.
A gdy znaleźli się, poza obrębem domu, przeprowadzeni coraz więcej aroganckiemi wykrzyknikami Soni, Fitzke przystanął na ulicy, otarł pot spływający z jego czoła i rzekł, zwracając się do Jadzi i Zawiślaka.
— Widzicie, państwo, że uczyniłem wszystko, co leżało w mojej mocy! Postąpiłem tak umyślnie, bo nieraz oskarżają nas, że nie wykazujemy dość gorliwości, gdy chodzi o polaków. Mogła pani przekonać się sama! Niestety jednak, firma „Feniks“ choć może i utrzymuje handlowe stosunki z sowietami, jest zgoła niewinną firmą! Miałem oddawna ją na oku, lecz dziś stwierdziłem, że niesłuszne są moje posądzenia!
Jadzia, opuściwszy główkę do dołu, milczała.
— Tak, proszę pani — mówił dalej niemiec — nie w Gdańsku, musi pani szukać swego narzeczonego! Widocznie gdzieindziej wywiozły go te łajdaki! A informator, ów Ralf Moren, kłamie i kręci, z nieznanych mi bliżej względów! — Fitzke nie wiedział, oczywiście, ani o zajściach w Warszawie, ani na jakich warunkach Moren zdradził swoją tajemnicę Zawiślakowi. — Zatrzymał się on, zdaje się tutaj w hotelu „Continental“? Jutro, wezwę go do siebie i dobiorę mu się do skóry!
Trzasnął w pięty, ucałował rączkę Jadzi, poczem zamaszyście uściskał dłoń Zawiślaka.
— Gdybym, w czemkolwiek mógł być pomocny — rzucił na pożegnanie — zawszę służę. A z Morenem ja pogadam!

Zasalutowawszy, skinął na policjantów i wnet znikł wraz ze swem otoczeniem w nocnym mroku.

157