Sonia leżała prawie nago na otomanie, bo cały strój jej stanowiła jeno batystowa koszulka, a poza jej oraz porozrzucane w nieładzie części ubrania po pokoju, świadczyły, że dotrzymała swej obietnicy. Obok niej siedział Fitzke, bez munduru, czerwony, spocony i zadowolony, a na obliczu zastygł mu wyraz nasyconej zwierzęcej namiętności. Znać było, że dla swych „rozkoszy“ nie żałowali podniety, bo opodal, na stoliku widniały dwie opróżnione butelki szampana, oraz flaszka koniaku, na pół pusta.
— Cóż — rzekła, przeciągając się lubieżnie — zadowolony jesteś z wyniku rewizji?
— Hm... no.. tak... — burknął.
— Przekonałeś się sam, że nie ukrywamy nic groźnego?
— Pewnie... — dziwnie spojrzał na nią.
Ale, kobieta nie zauważyła tego wzroku. Chciała upiec naraz dwie pieczenie. I zatuszować sprawę Korskiego i „nabić szwaba w butelkę“, przekonać go, że w firmie „Feniks“ nic złego się nie dzieje.
— Słuchajno! — wyrzekła, znów grając komedję. — Odbywają się u nas czasem różne zebrania, o których zresztą wiesz! Ale te wszystkie opowieści o podziemiach, czerezwyczajkach, torturach, lochach, należą do kategorji bajek! Toć, można chyba stwierdzić z czystem sumieniem, że nie natrafiłeś na żadne podejrzane kryjówki...
Fitzke odsunął się raptem od Soni, a głos jego zabrzmiał szorsko.
— Wiesz, Sonia! — wypalił. — Za stary ze mnie policjant, żebyś mnie uważała za durnia! Gdybym chciał, rozniósłbym na cztery wiatry tę całą waszą budę! A twoje żarciki i „kawały“ zachowaj dla kogo innego!
— Jakto? — udawała zdziwienie.
— A ten wieszak!
— Wieszak? — drgnęła i zbladła.
— I ja — patrzył jej teraz drwiąco w oczy — nawet w łajdactwach dotrzymuję słowa i dla tego cię nie zdradziłem! Ale, wasze szczęście, że to ja znalazłem się przy wieszaku a nie który z policjantów,