Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

bo przecież ich nie mogłem przypuścić do tajemnicy! I powiem ci, z kolei, że niezbyt wymyślne są te wasze „genjalne“ urządzenia.
— Nie rozumiem? — wyszeptała.
— Doskonale pojmujesz! Bo, kiedym lekko poruszył ów wieszak, przeznaczony, na pozór, do niewinnego rozwieszania futer, najprzód zauważyłem, że jest on przytwierdzony do podłogi, a następnie, że za jego naciśnięciem usuwa się jeden kafel, znajdujący się na przeciwległej ścianie...
— Tam, do czorta! — przekleństwo raptem wypadło z jej ust.
— Powtarzam, poruszyłem delikatnie i ujrzałem niewielką szparę! Zaręczam ci, że gdybym nacisnął mocniej, rozwarłoby się całe potajemne przejście! Prawda, pani Sonia! Otóż, dobrze musiałem się namęczyć, aby od tego wieszaka odwrócić uwagę panny Dulembianki i jej towarzysza! Szczególnie, gdy rozległ się ten jęk, bo dzięki wytworzonej przezemnie szparze, na górę dobiegały odgłosy z podziemi! Wszystko, chyba teraz jest jasne?
Poczuła się całkowicie pokonana i aby odzyskać swą władzę, znów postanowiła zagrać na jego zmysłach. Poderwała się z otomany i przywarła do niego obnażonemi, jędrnemi piersiami.
— Ale, ty nie zrobisz z tego użytku?
Odsunął ją lekko. Znać było, że pomimo podwójnej zapłaty, grubej łapówki i ciała kobiety, obecnie niesmak budzi w nim ta historja.
— Dziś nie zrobię użytku! — wyrzekł twardo. — Ale żądam, żeby ta cała zbójecka jaskinia została zlikwidowana! Żadnych, jęków, żadnych tortur, żadnych więźniów! Rozumiesz! Daję ci na to dobę czasu! Bo, jeśli pojutrze się tam zjawię i cośkolwiek zastanę, nie licz na moje względy! Nadal, nie mogę pokrywać podobnych łajdactw!
Pojęła, że nie żartował.

— Jutro zlikwiduję wszystko! — odrzekła zupełnie już innym tonem, porzucając poprzednie zalotne manewry. — Śladu nawet nie pozostanie po podziemiach! Zresztą, za wiele wie o nich osób!

160