Ubierała się teraz pośpiesznie, a on nie starał się jej zatrzymywać. Dopiero, gdy znalazła się już w futrze i w kapeluszu, gotowa do odejścia, rzuciła zapytanie, które ją nurtowało oddawna.
— Jeszcześ nie dotrzymał całkowicie obietnicy! — wymówiła. — Nie powiedziałeś, jak nazywa się ten, który nas zdradził?
— Ach! — odparł, krzywiąc się nieco. — Jeśli ci na tem zależy, to skoro obiecałem, powiem! Wyjątkowy to szubrawiec i nieszczęścia nie będzie o ile się z nim rozprawicie! Ralf Moren! Mieszka w hotelu „Continental“.
— Moren? — powtórzyła ze złym błyskiem o oczach. — Czy prawdziwe jego nazwisko nie brzmi Grzela? Nie jest on kochankiem niejakiej Dordonowej?
— Tak! Nawet razem przybyli do Gdańska!
— Ach! — wyrwał się z gardła kobiety okrzyk, pełny pasji, a mściwy grymas wykrzywił jej oblicze.
— Widzę — dodał Fitzke, obserwując tę grę twarzy — że musieli oni wam porządnie zaleźć za skórę!
Poruszyła się gwałtownie.
— Pytasz? — zawołała — Nie tylko nabrali nas na znaczniejszą sumę w Rumunji i uciekli, ale musieli podchwycić nasze tajemnice, bo skądżeby wiedzieli o domu na ulicy Langegasse i o firmie „Feniks“! Dawno, miałam ptaszków na oku, ale tak wciąż zmieniali miejsce pobytu i nazwiska, że nie można było ustalić, gdzie się znajdują! No i nie sądziłam, by byli oni, do tego stopnia niebezpieczni i szkodliwi!
— Rób, co chcesz! — burknął — Lecz pamiętaj o moich warunkach!
Sonia, na pożegnanie, dotknęła lekko wargami czoła Fitzkego. Był to „urzędowy“ pocałunek, bardzo daleki od pieszczot, jakiemi darzyła go, przed chwilą. Ale i jemu nie zależało, widocznie, na podkreśleniu ich czułego stosunku. Pakt został dotrzymany, z obydwóch stron, „handlowo“ — i rozstawali się bez żalu.