Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan dokąd? — zapytał.
Kobieta wybiegła pospiesznie i podążyła na Langegasse do domu. Tam, pochwyciła za słuchawkę telefonicznego aparatu i jęła komuś wydawać krótkie zlecenia gorączkowo, nerwowo. Oczywiście, w formie takiej, by były one zrozumiałe tylko dla tego, który ich słuchał.
— Nareszcie! — wyszeptała, kończąc swą rozmowę, jakgdyby nasyciła swą zemstę.

Kiedy Zawiślak, o godzinie siódmej rano — umyślnie wybrał tę wczesną godzinę, aby bez przeszkód móc porozumieć się z Morenem — wybrał się do hotelu „Continental“, w którym ten zamieszkiwał, zastał tam niezwykłe poruszenie. Przed hotelem, znajdowali się policjanci, jakby zaszło w „Continentalu“ coś niezwykłego, a w hall‘u stały grupki lokatorów i służby.
Szofer, popatrzył ze zdziwieniem, na ten dziwny ruch, ale zaprzątnięty swą myślą, przeszedł mimo podnieconych i dyskutujących z ożywieniem grupek i chciał udać się na wyższe piętra.
Zatrzymał go jednak schutzman znajdujący się w hallu.
Do pana Ralfa Morena! — odparł, nic nie rozumiejąc — Mieszka tutaj! Nr. 114!
— Pan go dobrze znał? — zabrzmiało ostre zapytanie.
— O tyle, o ile! — wymówił Zawiślak, którego zdumiewała coraz więcej ta indagacja — Łączą mnie z nim luźne interesy! — skłamał umyślnie — Właśnie...
— No, to nie prędko odszuka pan tego Morena! — posłyszał odpowiedź — A jeśli nawet go odszuka, nie wiem, czy się z nim porozumie!
— Jakto!

— Moren — rozległo się brutalne wyjaśnienie — zamordował dziś w nocy swą kochankę, Dordonową, zapewne, aby ograbić ją z pieniędzy i uciekł!

162