Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

wie szorsko i prędko oświadczył, że nie warto dalej szukać i rewizja nie wykryje już nic więcej! Pojmuje pani, teraz?
— W takim razie... — nie śmiała dokończyć swej myśli na tyle ona wydała się jej potworna.
Wypowiedział ją, natomiast, Zawiślak.
— Wieszak ten otwiera wejście do lochów! Wiedział o tem Fitzke, lub też przypadkowo natrafił na tę tajemnicę! Przysiągłbym na to. Bo, wszystkie te przypuszczenia, które luźno krążyły w mej głowie zamieniają się w pewność po zamordowaniu Marty i porwaniu Morena. Oto, dla czego twierdziłem, że nie wolno uprzedzać szwaba, w żadnym wypadku!
Z rozpaczą załamała ręce.
— Więc, cóż czynić! Kto nam dopomoże? Jesteśmy zgubieni!
— Najlepiej — odrzekł — pomogłyby nasze polskie władze. Ale, zanim zdążymy je powiadomić i przedstawić dowody, a raczej poszlaki i posądzenia, może upłynąć sporo czasu i będzie za późno! Tu, każda sekunda jest droga! Nie chcę straszyć! Lecz, wedle mego zdania, o ile dotychczas pan Korski nie zginął, to w najbliższej przyszłości zginie!
Jadzi pociemniało w oczach, a wielkie łzy jęły spływać po policzkach. Przypadła do Zawiślaka i kurczowo pochwyciła go za ramię.
— Co robić? Co robić?
— Ratunek byłby jeden! — odparł, wypowiadając, zamiar widocznie, niedawno powzięty. — Samemu zakraść się do firmy „Feniks“ i raz jeszcze ją przeszukać! Szczególniej, zbadać tajemnicę wieszaka! Jest to projekt wprost szaleńczy, lecz innej rady niema!
— Pan, zdecydowałby się na to?
— Już się zdecydowałem! — oświadczył z mocą. — Udam się tam, dziś w nocy!
Popatrzyła nań, z niewymowną wdzięcznością.
— Pójdę z panem! — zawołała.

— Pani, ze mną? — zastanawiał się chwilę, po-

167