Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XV.
W tragicznym podziemiach.

Korski, gdy opuściła go Sonia, a garbus uwolnił z oków, przeleżał długie godziny w samotności. Nic dziwnego, bo właśnie wówczas na górze, odbywała się rewizja i nikt ze zbójów nie miał czasu zajmować się porwanym. Leżał, zastanawiając się nad swem rozpaczliwem położeniem i coraz więcej ponure dręczyły go myśli. Och, jakaż ogarnęłaby Korskiego rozpacz, gdyby mógł się domyśleć, że tuż nad nim, w salach „Feniksa“, znajduje się Jadzia z Zawiślakiem, którzy przybyli, by go ocalić i, że nie udało im się dotrzeć do celi nieszczęsnego więźnia, li tylko, dzięki przewrotności komisarza Fitzkego.
Może na szczęście jednak, podobne myśli na chwilę nie powstały w jego głowie. Sam szukał sposobu ratunku i go nie znajdował. Wreszcie osłabiony narkotykiem i przeżytemi wypadkami, zasnął. Nic nie zmąciło jego snu. Wydało mu się tylko, po kilku godzinach, iż na korytarzu, przytykającym do celi, słyszy jęki, szamotanie się i okrzyki, jakby oprawcy siłą wprowadzali do podziemi nową ofiarę. Tak był jednak znużony, że nie zwrócił na to uwagi, a może, były to jeno senne majaczenia.
Gdy się obudził, sam nie mógł określić, ile czasu przespał. Celka bowiem była bez okien i nadal świeciła się pod sufitem elektryczna lampka.
Chciał się podnieść ze swego łoża. Lecz, choć nie był skrępowany, poczuł osłabienie takie i taki zawrót głowy, że nie mógł powstać i z powrotem bezsilnie opadł na posłanie. Teraz przypomniał sobie, że zapewne zgórą dobę nie jadł nic.
— Zmógł mnie głód i narkotyki! — pomyślał z rozpaczą. — Toć, gdyby oni przyszli teraz, nie mógłbym im stawić najlżejszego oporu!
Poczuł się całkowicie zdany na łaskę i niełaskę oprawców. A wiedział, że na ich litość nie może liczyć.

— Co robić? Co robić? — powtarzał w duchu z rozpaczą, nie znajdując wyjścia.

170