Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Znów przymknął oczy i leżał nieruchomo, trapiony najczarniejszemi przewidywaniami, gdy wtem rozległ się hałas u wejścia. Ktoś otwierał drzwi z klucza, a do celi wchodziło parę osób.
— Będę udawał, że śpię! — postanowił. — W ten sposób zyskam na czasie i siły powrócą!
Przez niedomknięte szpary powiek obserwował, co dokoła się działo. Do celi weszła Sonia, a w ślad za nią i garbus i zbliżyli się do łóżka, na którem spoczywał Korski.
Kobieta pochyliła się nad nim. Musiała nie po raz pierwszy tu zaglądać od chwili, gdy Korski stracił przytomność, bo wyrzekła.
— Znów śpi! Albo zemdlał! Zaraz go obudzę!
Szarpnęła kilkakrotnie mocno Korskiego za ramię, — daremnie.
— Nieprzytomny leży dobę! — pokiwał głową garbus. — Chcecie go ucucić?
Sonia, jakby sprawdzając, czy Korski nie udaje, ponowiła swe wysiłki. Spoczywał, niczem kłoda.
— W rzeczy samej nieprzytomny! — zadecydowała. — Zapytujecie, towarzyszu Godin, czy go ocucić? Trzeba koniecznie. Dotychczas nic nie udało mi się z niego wydobyć, a tu czas nagli!
Ale garbus się zawahał.
— Nie wiem, czy powie! — oświadczył, wskazując na Korskiego. — Zawziął się! Tem bardziej, że gdyby nawet wyznał wszystko, nie ocali mu to życia! A tu, musimy się śpieszyć! Należy załatwić się z tamtym łotrem i wysadzić w powietrze lochy!
Z oczów kobiety padł dziwny błysk.
— Tak! — wyrzekła. — Załatwić się z tamtym! To pilniejsze! I zlikwidować podziemia! Obecnie jest dziesiąta wieczór, a do rana nie może z nich pozostać ani śladu. Obiecałam Fitzkemu! A jeśli tego nie wykonam, Fitzke gotów tu przybyć i spełnić swą pogróżkę! Wtedy bylibyśmy ugotowani!

— Nie traćmy więc czasu! — mruknął garbus. — Jeszcze zdążymy powrócić do Korskiego i nie ominą go ulubione przez was, Soniu, tortury! Lecz,

171