Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Ten padł, a z piersi garbusa i Soni wydarły się pełne przerażenia okrzyki. Nie spodziewali się oporu więźnia i nie byli przygotowani na tę napaść.
Korski wykorzystał to natychmiast. Przeskoczywszy przez leżącego mężczyznę, potężnem kopnięciem obalił garbusa i pogonił za Sonią, która cofała się w głąb korytarzyka. Z kieszeni palta, które miała teraz narzucone na siebie, wyciągnęła błyskawicznie browning i tę broń podnosiła w kierunku Korskiego.
W swej zaciekłości nie zważał na niebezpieczeństwo. Przypadł do niej, usiłując pochwycić za rękę.
— B... u... u... m — rozległ się rewolwerowy strzał, lecz kula przeszła szczęśliwie mimo jego głowy.
— Ach, ty suko! — syknął i już miażdżył jej dłoń w potężnym uścisku.
Lecz, choć zdołał wykręcić rękę, trzymającą groźny browning, nie mógł całkowicie obezwładnić kobiety. Walczyła niezwykle zaciekle, kopiąc i drapiąc, a jednocześnie swoją osobą zagradzała mu przejście.
— Ach! — krzyknął nagle.
To garbus, tylko oszołomiony upadkiem, podpełzł podstępnie do Korskiego i pochwycił go za nogę. Mężczyzna w ciemnych okularach, aczkolwiek z trudem, lecz również podnosił się z ziemi.
— Puść, psie! — Korski usiłował wydobyć nogę z uścisku, ale w tejże chwili stracił równowagę. Zachwiał się i upadł na podłogę, a długie, niczem małpy, ręce garbusa pochwyciły go za gardło.
— A... a... a — zdołał tylko wycharczeć.
W korytarzyku zabrzmiał zły śmiech kobiety.
— Cóż, nie łatwa z nami sprawa! — szydziła Sonia. — Leżysz znów powalony, jak leżałeś i przedtem! Choć spisałeś się wcale dzielnie! Nigdy nie sądziłam, że po tak długim poście, na tyle siły i energji się zdobędziesz!

Palce garbusa tymczasem dławiły szyję Korskiego coraz mocniej. Garbus prawie leżał na nim

174