Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

i Korski daremnie usiłował wyrwać się z uścisku. Słabł teraz z każdą chwilą i czuł, że braknie mu sił, by podjąć na nowo walkę.
— Zaraz dam sznury — zawołała Sonia — to zwiążecie łajdaka! A wam nic się nie stało, towarzyszu Sieroża? — zwróciła się do wysokiego mężczyzny.
Ten stał, ocierając krew, spływającą z czoła.
— Trochę mnie potłukł! — mruknął. — Ale już ja się odpłacę!
Zbliżył się do garbusa i pomógł mu obezwładnić Korskiego ostatecznie.
Tymczasem Sonia wyciągnęła jakieś sznury z kąta.
— Zwiążcie go! Zwiążcie! — zawołała. — A później przytwierdźcie go do haka, który znajduje się w ścianie!
Nie upłynęło paru minut, a Korski miał skrępowane nogi i dłonie. Garbus wraz z Sieriożą przyciągnęli go do jednej ze ścian, podnieśli i przytwierdzili do wbitego tam haka za wykręcone z tyłu ręce. Czy chciał, czy nie chciał, musiał pozostać w pozycji na pół stojącej, a na pół nad ziemią zawieszony, z konieczności patrząc wprost na swych oprawców.
Sonia przystanęła tuż przed nim.
Teraz mogła szydzić bezkarnie, wiedząc, że więzień poruszyć się nie może, ani nie stawi najmniejszego oporu.
— Ach! — jęły padać z jej ust na pozór słodkie słowa. — Pocóż było wyrabiać te wszystkie awantury! Zostałeś niepotrzebnie poturbowany, a myśmy szli do ciebie w jaknajlepszych intencjach! Chcieliśmy, abyś nam wymienił hasło Brasina, a wówczas zwrócilibyśmy ci wolność!
Nowa fala gniewu przypłynęła do piersi Korskiego.

— Nędzna kobieto! — wykrzyknął, przeszywając ją wzrokiem. — Dość kłamstw i obłudy! Dobrze podsłuchałem waszą rozmowę! Gdybym nawet po-

175