Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

którego nie znał. — Szczery i oddany przyjaciel, który dopomógł do twego uwolnienia!
Korski, z nadmiaru szczęścia, z trudem wyrzucał z siebie oderwane zdania.
— Jadziu! Jadziu! To ty, naprawdę! Wprost mi się wierzyć nie chce!
— Ja... ja... — mówiła, rozwiązując gorączkowo wraz szoferem więzy. — Zdążyliśmy w sam czas! Jeszcze sekunda, a zamęczyliby cię ci zbóje!
Wreszcie, więzy opadły i Korski z ulgą rozprostował ręce.
— Uf! — wyrzekł. — Nie chciałbym się znaleźć po raz drugi w podobnem położeniu!
Dulembianka, ze łzami w oczach, patrzyła na głębokie krwawę pręgi, jakie wytłoczyły sznury, przerzynając dłonie Korskiego.
— Ileś się musiał wycierpieć, biedaku! — wyszeptała. — Jak męczyli cię, ci zbóje!
Przypadła teraz do jego piersi i jęła go osypywać pocałunkami.
— Bogu dzięki — odparł — minęło niebezpieczeństwo! Szczęście to wielkie, żeś mnie odnalazła, Jadziu!
— Tak, tak, szczęście! — powtarzała, tuląc się coraz mocniej.. — A te łotry, dostali za swoje...
Raptem, Zawiślak, który w milczeniu, rozczulony, obserwował tę scenę, pobladł i gwałtownie wykrzyknął.
— Schylić głowy!
Takie przerażenie rysowało się we wzroku szofera, że choć nie wiedzieli, o co mu chodzi, odruchowo zastosowali się do tego rozkazu. W tejże chwili, ponad ich czołami przeleciał jakiś metalowy przedmiot, ciśnięty z wielką siłą i z brzękiem odbił się o ścianę, nie czyniąc im krzywdy.
— A psia krew! — zaklął Zawiślak. — Znowu kąsasz, żmijo!

To Sonia, mimo rany podniosła się z klęczek,, a korzystając z tego, że uwaga obecnych była zaprzątnięta czem innem, pochwyciła, leżące na podłodze szczypce i z całej mocy rzuciła niemi w stro-

182