Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

ich chluba! Tam palą oni niedogodnych sobie ludzi! A mnie, przywiązała do ściany, abym musiał patrzeć na to wszystko!
— A przedtem — dorzucił Zawiślak — zamordowała Martę! Och, choć jest ranna, chętnie zadałbym zbrodniarce jedną z tych wymyślanych mąk, by poczuła na własnej skórze, jak to smakuje!
Lecz, Jadzia potrząsnęła głową.
— Nie warto! — wymówiła. — I tak, nie ominie jej słuszna kara!
Tymczasem, Korski rozejrzał się dokoła.
— Ci dwaj zbóje — wskazał na nieruchomo leżące ciała garbusa i wysokiego mężczyzny — nie żyją! Ponieśli natychmiastową śmierć od strzałów pana Zawiślaka! Pani Sonia, również nie ucieknie! Opuśćmy, jaknajprędzej te podziemia, bo wprost wstrętem mnie napawa, każda tu spędzona chwila!
— Więc, chodźmy! — zadecydował — szofer. A ja wnet powrócę z policją do tych lochów!
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie, na Sonię, która umyślnie odwróciła głowę, aby się nie spotkać z ich wzrokiem, wybiegli z podziemi, zagłębiając się w potajemne przejście. Jadzia podążała pierwsza za nią Korski, a pochód zamykał Zawiślak.
Lecz, gdy znaleźli się w połowie korytarzyka, łączącego lochy z suterynami, gdzie mieściły się składy futer, naglę dobiegł ich głos Soni. Wydało się im, że zawołała wyraźnie.
— Nie wiadomo, czy wasze jest zwycięstwo!
Cóż miała oznaczać ta pogrózka? Jadzia, która pierwsza znalazła się w suterynach, wzruszyła ramionami.
— Jeszcze straszy? Ciekawe? Przecież wybrnę liśmy już ze wszystkich niebezpieczeństw!

Szybko przemknęli około wieszaka, który krył tajemnicę groźnych podziemi, a następnie przez szereg pustych sal, jęli się bliżać, do kręconych schodków, wiodących na górę. Szczęśliwie dotarli do nich, a Jadzia już stawiała na pierwszym stopniu swą nózkę, gdy wtem rozległ się przeraźliwy huk,

184