Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tem bardziej, że wychodzisz za mąż za Korskiego i niedługo będziemy pod jednym dachem!
Panna Jadzia, choć bardzo jeszcze młoda osóbka, odziedziczyła po ojcu upór i stanowczość.
— Dopóki będę w tym domu — oświadczyła z energją — uczynię wszystko, co w mej mocy, aby nie odwiedzała go... ta Marta... Więcej jeszcze... Nawet, wbrew twej woli, postaram się ocalić cię, ojcze!..
Lecz i dyrektor, gwałtowny z natury, miał tej rozmowy dość.
— Milcz! — wybuchnął nagle wielkim gniewem — ty, bezczelna dziewczyno! W jaki sposób, odzywasz się do mnie? Za długo, znosiłem twoje fochy! Jestem, zdaje się, tu panem i nikt nie będzie narzucał mi swoich kaprysów! Więc zapowiadam! Albo, zmienisz natychmiast postępowanie, albo ty ustąpisz z mego domu! I zechciej, powstrzymać się na przyszłość od wszelkich uwag!
Odwrócił się od Jadzi, nie czekając na jej odpowiedź i trzęsąc się z oburzenia wybiegł z pokoju.
A ona tylko smutno pokiwała główką.

Rozdział III.
Walka o życie.

Świdrujące spojrzenia zamaskowanych mężczyzn wpijały się w twarz Korskiego.
Rozżarzony żelazny pręt dotknął jego obnażonej stopy. W mrocznej izbie czuć było swąd spalenizny.
— Bandyci! Mordercy! — ryknął z bólu i... szarpnął się gwałtownie.
— Smakuje? — zapytał złośliwie wyższy drab, pochylając się nad leżącym. — Zaśpiewasz?
Korski pojął, że tu żartów niema i że cało z pułapki nie wyjdzie.
A pręt zbliżał się znowu.
— Zastanów się?

Korski nagle powziął decyzję. Z nikąd nie mógł się spodziewać ratunku.

15