Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiem! — wyrzucił z siebie zduszonym głosem, w którym dźwięczał ledwie tajony gniew i ból.
— Powiesz? — pręt oddalił się niespodzianie a biegnący od niego żar przestał parzyć Karskiego.
— Tak!
— Słuchamy?
— Dobrze! A czem wy zagwarantujecie, że skoro wyznam wam to, co posłyszałem, będę wolny i nie stanie mi się żadna krzywda?
Wyższy mężczyzna w masce wyrzekł uroczyście:
— Daję ci na to najświętsze słowo! Nie pragniemy, ani twej śmierci, ani kalectwa! Sam zmuszasz nas do okrucieństwa przez głupi upór! Powiesz i będziesz wolny... Doprawdy, osłem trzeba być, jak ta, żeby nadstawiać karku dla ludzi, których nieznasz wcale, a którzy może są zbrodniarzami;
Choć Korski miał już wyrobione zdanie, a za najgorszych łotrów, uważał swych oprawców, udał, że te argumenty przemawiają mu do przekonania. Zresztą, od kilku minut, w jego głowie zrodził się pewien plan.
— Więc, słuchajcie! — rzekł — Zapewniam was, że nie znam mężczyzny, który w moich oczach skonał i przedtem nie widziałem go nigdy...
— Wiemy o tem!
— Otóż, gdy upadł, mamrotał tylko słowa bez związku. Ukląkłem przy nim i przyłożyłem moje ucho do jego ust..
— Dalej... dalej...
— Wtedy dobiegły mnie wyrazy... Zawiadom, natychmiast Czukiewiczową, że umieram... Mieszka na Kredytowej.
Korski mówił to bez skrupułów, bo napastnicy, i tak wiedzieli, że udawał się na tę ulicę i do tej osoby. Ale dalszy ciąg postanowił zmienić.
— Wymienisz jej dwie cyfry! — powtarzał zlecenie umierającego. — Lecz, nie wspominaj o tem nikomu....

Nieznajomi w maskach, z widocznem podnieceniem, chwytali wyznanie Korskiego. To właśnie spo

16