dziewali się posłyszeć, a o te liczby im najwięcej chodziło.
— Cyfry? Jakie cyfry? Prędzej...
— 17 i 40! — skłamał najspokojniej, podczas, gdy prawdziwe liczby brzmiały 15 i 23.
— 17 i 40! — mruknął wyższy mężczyzna, jakby go te cyfry przejęły rozczarowaniem. — Nie rozumiem. A możeś się przesłyszał?
— Nie!
Nowa nieufność zabłysła w świdrujących oczach, za maską.
— Może starasz się wprowadzić nas w błąd!
— Powiadam wam, że nie! Toć nie mogę wam wymieniać innych liczb, niżli te, jakie dotarły do mego słuchu! Jeśli, wzbraniałem się, wymienić je dotychczas, to dlatego, że przysięgłem umierającemu zachować tajemnicę! Ale, w rzeczy samej, namyśliłem się, że niema potrzeby dla całkowicie obcego człowieka narażać się na niebezpieczeństwo i kalectwo!
Wymawiając to, z akcentami świetnie udanej szczerości, Korski spozierał uważnie na swych oprawców i cieszył się w duchu ze swej drobnej zemsty.
Bo, zamaskowani mężczyźni, spoglądali teraz na siebie nawzajem, jakby milcząco szukając rady jeden u drugiego.
— 17 i 40! — wyrzekł, wreszcie, niższy po namyśle. — Cóż, możebne! Sądzę, że ten gagatek nas nie zwodzi!
— Zapewniam...
Drugi napastnik zdążył się też zastanowić.
— Nie miałby celu! — mruknął. Skoro raz zdecydował się mówić. Przedtem, bawił się tylko w jakieś niezrozumiałe bohaterstwa! Więc, napewno te liczby?
— Tak!
— Ano — dodał, niby kończąc jakąś swą myśl — sprawdzimy!
A ty — zwrócił się do Korskiego — jeślisz nałgał to mocno tego pożałujesz! Bo wszędzie cię odszu-