chwili, wpadłem na pomysł, aby was wystrychnąć na dudków.
O ich zemście teraz nie myślał wcale.
— Psie krwie! — powtórzył.
Sprawdził godzinę. Dochodziła północ, a jego porwano o siódmej. Co, teraz czynić? Zawiadomić Jadzię? Pewnie, niepokoi się maleństwo! Lecz, jest już zbyt późno, może nie podejść do telefonu, a z dyrektorem Dulembą, Korski nie znajdował się w jaknajlepszych stosunkach.
Odłoży to do jutra, a Jadzia, gdy opowie jej szczerze o przygodzie, niesłowność mu wybaczy.
Co robić? Zawiadomić policję? Niema sensu, zresztą musiałby wyznać wszystko. Lecz, przecież pozostaje niewykonane zlecenie. Owa, pani Czukiewiczowa. Skoro przez nią nacierpiał się tyle, niechaj choć tę tajemniczą osobę ujrzy!
Literaci, to naród lekkomyślny! Wcale się nie zastanawiał nad tem, że może być znów przez swych prześladowców śledzony i popadnie w nowe tarapaty i przygody.
Podniecona wyobraźnia, rysowała mu obrazy niezwykłe w związku z liczbami 15 i 23 — a sam przed sobą usprawiedliwiał się w duchu, że ta pani Czukiewiczowa, nie może się rozgniewać o tak późną, nocną wizytę, skoro się dowie, jakie okoliczności ją wywołały.
Kulejąc, ruszył z miejsca.
W salonie wytwornego pięciopokojowego apartamentu na Kredytowej, na którego drzwiach na mosiężnej tabliczce widniał, widocznie dla większego szyku, napis w języku francuskim: Marie de Czukiewicz, zajmowały miejsce dwie osoby.
Jedną z nich był elegancki, wysoki trzydziestoletni mężczyzna, ten sam, jakiego, niedawno odwiedziła pani Marta Dordonowa, drugą zaś postawna