Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złoto i krew.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby nie informacje dotarły do wiadomości publicznej?
— Łotrze!
— Tylko bez wymysłów! A teraz odchodzę!
Lecz, obecnie ona zastąpiła mu drogę. Na czole jej rosiły się krople potu.
— Ile, chcesz? — padło zapytanie ochrypłym nieco głosem.
On, całkowicie pewny siebie, przymrużywszy oko, jął cedzić powoli.
— Niewiele, Mary! Niewiele! Bo wchodzę w twoje położenie, żeś poniosła straty na giełdzie i ograbił cię ten Grabia-Grabiński! Zawsze byłem przyzwoitym człowiekiem! Na początek, dasz więc, teraz tysiączkę... a później, kiedy wasza „kombinacja“ dojdzie do skutku, a ma to, o ile się nie mylę, nastąpić jutro, albo pojutrze, doręczysz mi dziesięć tysięcy...
— Zbóju!... Oprawco!... — jęknęła — Tysiąc!... Dziesięć tysięcy!....
— Mary! Przecież to taki drobiazg w porównaniu do tego, co ty dostajesz!
— Ładny drobiazg!
— Zresztą, nie nalegam! Tylko...
Zrozumiała nową pogróżkę. Najchętniej wypoliczkowałaby teraz tego aroganckiego łobuza, lecz, niestety, wypada z nim politykować. W jaki sposób zdołał wywąchać wszystko i o „kombinacji“ i o Brasinie? Niepojęte! Należy jaknajszybciej porozumieć się z Brasinem, bo ten łotr na tych sumach nie poprzestanie.
— Zaczekaj! — rzekła. — Zaraz przyniosę pieniądze z sąsiedniego pokoju!
Weszła do sypialni, otworzyła biureczko i odliczywszy paczkę banknotów, powróciła do salonu.
— Oto tysiąc! — podała mu na pozór spokojnie zwitek różnokolorowych papierków.
Drżały tylko jej ręce. Opanowywała się z całej mocy, aby powtórnie nie wybuchnąć.

On, uśmiechnął się. Jakby, nie ufając jej przejrzał banknoty i wsadził niedbale paczkę do kieszeni.

22